Maksym leży w stanie półświadomości od tygodnia, a ja płaczę przy jego łóżku. Sześciolatka Jadźka szepcze: Szkoda cię, ciociu Gdy odchodzisz, on od razu znowu organizuje święta.
Uważam się za niegodziwą wróżkę, on za śpiącego księcia, dopóki Jadźka nie wpuściła mnie w prawdę, której zapach jest ostrzejszy i gorszy od szpitalnego odkażacza.
Cisza w mieszkaniu jest tak gęsta, iż można się udusić. Poza oknem od dawna zgasły lampy, a ja wciąż siedzę przed migotliwym monitorem, kończąc kolejny projekt graficzny. Zegar na biurku wskazuje piętnaście do jedenastej. Znowu awaryjny termin, znowu nocna zmiana, znowu sama w tej przestronnej, stylowej i całkowicie bezduszej kawalerce. Mój mąż, Maksym, jak zwykle oddał się przyjaciołom. Po raz trzeci w tygodniu, po raz trzeci w tym wyczerpującym tygodniu.
Odchylam się w fotelu, mocno pocierając opuchnięte powieki. W uszach dudni nieustanny dzwonek zmęczenia. Znowu sama szepczę w ciszę. Znowu twój nie do zniesienia charakter odrzucił wszystkich. Myślę o naszych ostatnich kłótniach: moje zarzuty, jego milcząca irytacja. Może ma rację? Może naprawdę jestem wiecznie niezadowolona, ciągle marudzę i narzekam? Może moja surowa szczerość jest tak nie do zniesienia, iż on ucieka z domu jak od zarazy?
Zarabiam jako freelancerprojektantka. Moje prace są cenione, klienci ustawiają się w kolejce, a zarobki pozwalają żyć ponad dwie osoby z nawiązką. Maksym rok temu zamknął swój mały biznes i od tego czasu wciąga się w długie poszukiwania siebie. W praktyce oznacza to godziny na kanapie przy konsoli, bezcelowe surfowanie po internecie i kolejne wyjścia do przyjaciół, które stają się coraz częstsze i dłuższe.
Michał, nie naciskaj na mnie, mówił kiedyś zmęczonym głosem, gdy delikatnie sugerowałam, iż już czas podjąć decyzję. Wiesz, iż jestem w głębokiej depresji. Potrzebuję twojego wsparcia, a nie niekończących się zarzutów.
Odnoszę się więc ciszej, czując ukłucie żałującej winy. Czy naprawdę muszę być tak ostra? Trzeba dać mu czas. Trzeba być mądrzejszą, wyrozumialszą, łagodniejszą.
Głośny, suchy wibracyjny dzwonek sprawia, iż drżę. To telefon Maksyma. Zapomniał go w domu, zostawiając na stoliku. Przeglądam ekran. Wiadomość od Krysiej: Maksiu, tęsknię jak szalona. Kiedy się spotkamy?
Serce nie tylko spada, ale rozbija się w lodowatą otchłań. Chwytam telefon drżącymi palcami. Nie ma hasła nie mam nic do ukrycia. Otwieram rozmowy. Setki wiadomości: Mój kochany, tęsknię do bólu, kiedy powiesz żonie prawdę?, ona cię nie ceni, a ja.
Ręce drżą tak, iż prawie upuszczam telefon. Przewijam w górę. Zdjęcia. Maksym z nieznajomą rudą dziewczyną. Przytulają się w przytulnej kawiarni, całują pod deszczem w parku, leżą na kanapie w jakimś obcym mieszkaniu. Na każdym zdjęciu jego szczęśliwy, promienny uśmiech, którego nie widziałam od lat.
W gardle tworzy się grudka, gorzka i nieprzyjemna. Żółć spływa w gardło. Z trudem przełykam, wybieram numer męża. Długie, niekończące się sygnały. W końcu podnosi słuchawkę.
Halo? jego głos jest rozluźniony, wesoły, w tle słychać zahamowany żeński śmiech.
Maksym, to ja.
Następuje martwa cisza. Śmiech natychmiast gaśnie.
Alicjo? Co się stało?
Stało mój głos brzmi obco, metalicznie. Znalazłam twój telefon i twoją korespondencję z Krysia.
Cisza w słuchawce staje się ciężka, gęsta jak smoła. Trwa wieczność.
Jutro składam pozew o rozwód mówię lodowatym spokojem, którego nie znałam. Nie musisz wracać. Twoje rzeczy wystawię w klatce.
Alicjo, poczekaj, nie rozumiesz, wszystko wyjaśnię! jęczy on.
Ale już odkładałam słuchawkę. Telefon wymyka się z osłabionych palców i upada na podłogę. Siadam na kanapie, trzymając głowę w rękach. Dwanaście lat małżeństwa, które uważałam, iż jeżeli nie jest idealne, to przynajmniej trwałe. Dwanaście lat wierzyłam, kochałam, znosiłam, wspierałam. A on zdradzał. Z korespondencji wynika co najmniej pół roku kłamstw, pogardy, kpiny za moimi plecami.
Płakałam całą noc goryczką, beznadzieją, rozpaczą. Rano, z czerwonymi opuchniętymi oczami, ale z nową twardością w sercu, spakowałam jego rzeczy do dużej walizki i wystawiłam przy drzwiach. Zadzwoniłam do prawnika, umówiłam spotkanie. Gdy już coś decydowałam, szłaś do końca. To było moje credo.
Maksym nie przyjechał. Nie dzwonił. Nie pisał. Dwa dni totalnej ciszy. Zaczęłam się niepokoić. Czy to naprawdę tak mu jest?
Trzeci poranek dzwoni telefon z nieznanego numeru. Alicjo Nowak? pyta kobiecy głos z kliniki. To Szpital Kliniczny nr12 w Warszawie. Pański mąż, Maksym Kowalski, przywieziono z kryzysem nadciśnieniowym. Stan ciężki. Prosimy przyjechać natychmiast.
Świat runął na kawałki. Wszelka złość i ból zamieniły się w zwierzęcy strach. To ja jestem winna! To ja go doprowadziłam do szpitala!. Nie pamiętam siebie, chwytam pierwszą torbę, wzywam taksówkę i ruszam.
W oddziale intensywnej terapii Maksym leży blady, nieruchomy, prawie przezroczysty. Żyły w ramionach są przetykane cewnikami, przy ciele drżą przewody od migających monitorów. Lekarz, zmęczony pięćdziesięciolatek, mówi o silnym stresie, gwałtownym wzroście ciśnienia, mikroinfarkcie i ryzyku udaru.
Jest w lekkiej komie tłumi głos lekarza. To lekowy sen. Teoretycznie może was słyszeć. Rozmawiajcie z nim, to ważne dla przebudzenia.
Siadam na krześle przy łóżku, delikatnie chwytam jego zimną, bezwładną dłoń. Maksymku, wybacz mi szepczę, łzy spływają po policzkach, ale to łzy skruchy. Nie chciałam, nie myślałam, iż tak się stanie Proszę, wyzdrowiej. Wszystko naprawimy. Obiecuję. Tylko wróć.
Codziennie przychodzę od rana do wieczora, siedzę przy jego łóżku, czytam mu na głos ulubione książki, płaczę i proszę o wybaczenie. Lekarze tylko kręcą głowami stan ciężki, brak poprawy.
Kochany, to ja jestem winna, mówię, patrząc na niego. Cię dręczyłam, nie dawałam spokoju, nie rozumiałam twojego stanu. Oczywiście szukałeś pocieszenia gdzie indziej. To ja go popchnęłam. Przepraszam.
Po tygodniu rezygnuję z projektów, odkładam klientów, przestaję odbierać telefony. Najważniejsze, żeby się obudził.
W piątek wieczorem, kiedy zmęczona wychodzę z oddziału, podchodzi mała dziewczynka. Ma sześć lat, dwa jasne warkocze oplecione niebieskimi gumkami. Wielkie, niebieskie oczy patrzą na mnie poważnym, dorosłym spojrzeniem.
Ciociu, przychodzisz do pana Maksa? pyta cicho.
Tak, kochana uśmiecham się nieśmiało. To mój mąż.
Dziewczynka kiwnęła głową. Jestem Jadźka. Mój tata pracuje tutaj w ochronie. Po przedszkolu przychodzę, czekam, aż skończy zmianę. Czasem noszę panu Maksowi kawę z bufetu.
Zmarszczam brwi. Kawę? Jadźko, ale on on jest w komie. Nie może prosić kawy.
Jadźka patrzy zdziwiona. Nie, nie śpi. Chodzi, rozmawia, choćby się śmieje. Tylko gdy wy odchodzicie, zamyka oczy i leży.
Koło mnie podłoże się chwieje. Przysiadam, by być na jej poziomie, i chwytam ją za rękę.
Jadźko, naprawdę widziałaś go wstającego?
Oczywiście! woła. Wczoraj tańczył z ciocią Krysą. Ona jest piękna, rude włosy. Przynosi mu smaczne jedzenie. Śmieją się głośno. A kiedy przychodzicie, ciocia Krysia chowa się w łazience.
Powietrze gęstnieje. Dlaczego mi to mówisz?
Bo cię współczuję, ciociu. Zawsze płaczesz. A pan Maks mówi ciociach, iż to ty go obraziłaś i razem się śmieją. To mi przykro. Tata mówi, iż nie wolno wtrącać się w dorosłe sprawy, ale bardzo cię lubię i chcę pomóc.
Wstaję powoli, nogi jak watą. Dziękuję, Jadźko. Jesteś odważna i szczera.
Wychodzę ze szpitala, wsiadam do auta, zamykam oczy. Ręce drżą, nie mogę wcisnąć kluczyka. On udaje, iż jest chory, by wzbudzić moje poczucie winy, by poddać się jego warunkom, by dalej żył z kochanką w szpitalu.
Wieczorem, około dziewiątej, wracam do szpitala. Strażnik przy wejściu ojciec Jadźki, surowy mężczyzna z zmęczonymi, ale życzliwymi oczami skinął głową i wpuścił mnie.
Cicho podchodzę do pokoju. Drzwi lekko uchylone, z szczeliny wylewa się światło, słychać stłumione śmiechy i jego donośny głos: i wtedy wchodzi moja kaczuszka, zaczyna: Maksymku, wybacz, jestem winna!. To tylko żart.
Kobieta, której głos słyszałam w telefonie, krzyczy: Jak możesz? Przecież naprawdę go kochasz.
Kocham swoją przyszłą współlokatorkę! A ja to wytrzymuję dla pieniędzy. Niedługo się rozwodzimy, dostanę odszkodowanie za moralne szkody, a potem ty i ja żyjemy normalnie!
Jesteś pewna, iż to zadziała?
Sto procent! Już tydzień żałuje, iż wszystko wina na mnie. Jeszcze trochę i podpisze cokolwiek.
Rzucam drzwiami otwartymi. W łóżku siedzi Maksym w szpitalnym piżamie, zdrowy i promienny. Na kolanach leży rudowłosa dziewczyna ze zdjęć. Na stoliku są pojemniki po jedzeniu i prawie pusta butelka drogiego wina.
Zobaczywszy mnie, zamierają w bezruchu, jak aktorzy na scenie przy nagłym świetle.
Alicjo zaczyna, próbując wstać.
Ale podnoszę rękę, przerywając. Milczeć.
Mój głos jest cichy, ale w nim dźwięczy stal, i Maksym cofa się. Sięgam po telefon i robię kilka wyraźnych zdjęć: on, ona, butelka, rozrzucone ubrania.
Na potrzeby sądu. Aby nie było pytań, mówię zimno.
Maksym wstaje, zrzuca z kolan kobietę. Alicjo, posłuchaj, mogę wszystko wyjaśnić! To nie to, co myślisz!
Wyjaśnisz sędziemu. Teraz ciesz się wolnością, odwracam się i wychodzę z pokoju, nie płacząc, nie krzycząc.
W samochodzie natychmiast dzwonię do banku. Proszę natychmiast zablokować wszystkie karty powiązane z moim kontem, w tym dodatkowe wydane na mojego męża, Maksym Kowalski.
Następnie do księgowości szpitala. Tu Alicja Nowak, opłacam leczenie męża. Proszę wstrzymać finansowanie, bo mój mąż symuluje chorobę. Mam dowody.
W domu wzywam pogotowie, zmieniam zamki, wpisuję numer Maksyma na czarną listę, pakuję jego rzeczy do worków i wystawiam na klatkę schAlicja wreszcie odnalazła spokój, patrząc, jak wschód słońca rozświetla nowy rozdział życia z Michałem i Lerką.






![Ten trik uratuje ci sernik aż do Trzech Króli. Mało kto o nim wie [PORADNIK]](https://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2024/07/Ciasto.jpg)







