W małym miasteczku na Dolnym Śląsku, gdzie stare bloki skrywają ciepło rodzinnych wspomnień, moje czterdzieste urodziny, które miały być wyjątkowe, zamieniły się w gorzkie rozczarowanie. Ja, Bożena, całe życie poświęciłam mężowi i synom, ale ich obojętność tego dnia złamała mi serce, a niespodziewane wydarzenie wieczorem stało się ciosem, od którego do dziś nie mogę się podnieść.
Mój jubileusz – czterdzieści lat – wyobrażałam sobie jako święto pełne miłości i uwagi. Nie oczekiwałam drogich prezentów, ale marzyłam, iż mąż, Krzysztof, i nasi synowie, 16-letni Dominik i 14-letni Bartek, otoczą mnie troską. Cały rok się przygotowywałam: schudłam, odświeżyłam garderobę, choćby zapisałam się na kurs malarstwa, by poczuć, iż żyję. Chciałam, by ten dzień stał się dla naszej rodziny wyjątkowy, symbolem nowego etapu w moim życiu.
Ale ranek zaczął się od ciszy. Krzysztof wyszedł do pracy, burknąwszy: „Do wieczora”. Chłopcy, jak zwykle, wgapieni w telefony, nie wspomnieli ani słowem o moich urodzinach. Próbowałam się pocieszyć: może szykują niespodziankę? Cały dzień krzątałam się po domu, upiekłam tort, nakryłam do stołu, mając nadzieję, iż wieczorem zasiądziemy razem. Ale w głębi rosła niepokój. Czyżby zapomnieli? Moich mężczyzn, dla których poświęciłam wszystko, nie mogli być aż tak obojętni.
W południe nie wytrzymałam i napomknęłam Dominikowi: „Dzisiaj wyjątkowy dzień, prawda?” Roztargniony kiwnął głową i poszedł do pokoju. Bartek choćby nie zareagował. Krzysztof zadzwonił, ale mówił tylko o pracy, ani słowa o jubileuszu. Serce ścisnęło mi się z żalu, ale trzymałam się nadziei: wieczorem przypomną, przytulą, powiedzą, jak bardzo mnie kochają. Udekorowałam salon balonami, włożyłam nową sukienkę, czekałam na nich z drżeniem.
Gdy Krzysztof wrócił, powitałam go uśmiechem. Spojrzał na stół i zapytał: „Co, goście będą?” Zamarłam. „Krzysiu, dzisiaj moje urodziny… Czterdzieści lat” – powiedziałam, powstrzymując łzy. Klepnął się w czoło: „Boże, Bożka, przepraszam, tak się zakręciłem w pracy!” Jego przeprosiny brzmiały pusto. Synowie, usłyszawszy rozmowę, zmieszani mruknęli: „Mama, wszystkiego najlepszego”, ale natychmiast wrócili do telefonów. Ani kwiatów, ani prezentów, ciepłych słów. Moja rodzina o mnie zapomniała.
Siedziałam przy stole, patrząc na stygnący tort, i czułam, jak we mnie wszystko się wali. Oddałam im najlepsze lata, rezygnowałam z własnych marzeń, by byli szczęśliwi, a w moje urodziny choćby nie pamiętali. Łzy spływały po policzkach, ale nie chciałam, by widzieli mój ból. Wyszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i dałam upust uczuciom. Dlaczego jestem taka samotna wśród najbliższych?
Lecz wieczór przyniósł jeszcze większy cios. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Myślałam, iż to przyjaciółka albo sąsiadka, ale na progu stała obca kobieta. „Bożena?” – spytała. „Jestem Agnieszka, koleżanka Krzysztofa. Zapomniał dokumentów, kazał przekazać”. Podała teczkę, ale w jej wzroku było współczucie. Zaprosiłam ją do środka, a ona, niezręcznie, dodała: „Wszystkiego najlepszego, przy okazji. Krzysztof wspominał, iż masz jubileusz, ale powiedział, iż nie świętujecie…”
Ziemia usunęła mi się spod nóg. Krzysztof nie tylko zapomniał – świadomie uznał, iż moje urodziny są nieistotne. Rozmawiał o tym ze znajomymi z pracy, ale nie uznał za stosowne powiedzieć mi choć słowa. Agnieszka wyszła, a ja zostałam z tą prawdą, która paliła mocniej niż obojętność. Mój mąż nie tylko zapomniał – odsunął mnie jak zbędny przedmiot.
Wróciłam do salonu, gdzie Krzysztof oglądał telewizję, a chłopcy grali na konsoli. „Dlaczego powiedziałeś w pracy, iż nie obchodzimy?” – zapytałam, drżąc z gniewu. Wzruszył ramionami: „Bożka, no nie było czasu. Czego tak dramatyzujesz?” Jego słowa mnie dobiły. Krzyknęłam: „To mój jubileusz! Czekałam, iż będziecie dziś ze mną, a wy choćby mnie nie zauważyliście!” Synowie spuścili wzrok, ale milczeli. Krzysztof burknął: „Dobrze, jutro sobie zrobimy” – i wrócił do telewizora.
Poszłam do sypialni i płakałam do rana. Moja rodzina, dla której żyłam, pokazała, jak mało dla nich znaczę. Sąsiadka, dowiedziawszy się, co się stało, próbowała pocieszyć: „Bożenka, zrób sobie święto sama, jesteś tego warta”. Ale jej słowa nie uśmierzyły bólu. Czuję się jak niewidzialna we własnym domu. Moje czterdzieste urodziny, które miały być nowym początkiem, stały się dniem, w którym zrozumiałam: jestem sama.
Teraz nie wiem, jak żyć dalej. Wybaczyć ich obojętność? Udawać, iż nic się nie stało? Czy zebrać siły i zacząć siebie cenić, choćby jeżeli moja rodzina tego nie robi? Dusza rozrywa się z żalu i samotności. Marzyłam o miłości i cieple, a dostałam chłód i pustkę. Te urodziny nie były świętem, ale lekcją: choćby najbliżsi mogą się odwrócić, a ja muszę nauczyć się być silna – dla siebie samej.