**Dziennik, 15 listopada**
Matka została zwolniona warunkowo po odbyciu kary za swojego syna, który sprzedał dom i choćby nie pozwolił jej wejść.
Weronika Nowak zatrzymała się przed małą, znaną furtką, opierając plecy o wiklinowy płot. Biegła jak opętana od przystanku autobusowego i nie miała już sił. Widząc szaroniebieski dym unoszący się z komina, przyłożyła dłoń do piersi serce biło jej tak mocno, iż niemal rozsadzało żebra. Mimo chłodnego powietrza, czoło miała pokryte kropelkami potu. Otrząsnęła je jednym ruchem, po czym zdecydowanym gestem pchnęła bramkę.
Wprawnym okiem zauważyła, iż szopa została naprawiona. Syn dawno nie pisał, ale nie skłamał rodzinny dom był utrzymany, jak obiecał. Wbiegła po schodkach ganku, gotowa objąć swojego ukochanego Jasia.
Ale drzwi otworzył obcy mężczyzna, ponury, z kuchennym ręcznikiem przerzuconym przez ramię.
Szuka pani kogoś? zapytał ochrypłym głosem, wpatrując się w nią badawczo.
Weronika zamarła.
A gdzie Jaś?
Mężczyzna nerwowo podrapał się po brodzie, patrząc na nią bez cienia uprzejmości. Odwrócił wzrok, świadomy jej wyglądu stara puchowa kurtka, zniszczone buty, poplamiona torba strój biedoty. Ale nie wraca się z przechadzki, gdy wychodzi się z latem zabrali cię, a teraz późna jesień miała tylko więzienne ubranie.
Jaś to mój syn. Gdzie on jest? Czy wszystko w porządku?
Obcy wzruszył ramionami z obojętnością.
Pewnie tak. Pani powinna wiedzieć. Zamierzał zamknąć drzwi, ale się zawahał. Jan Kowalski?
Skinęła głową szybko. Mężczyzna spojrzał na nią ze zrozumieniem.
Sprzedał mi ten dom cztery lata temu. Wchodź pani, jeżeli chce
Nie, nie! Weronika zamachała rękami, omal nie spadając ze schodków. Może pan powiedzieć, gdzie go znaleźć?
Pokręcił głową. Skierowała się ku furtce. Mogła pójść do przyjaciółki Hani, ale ta miała długi język zasypałaby ją wulgaryzmami. I serce matki podpowiadało, iż coś złego stało się z jej synem.
Idąc powoli w stronę przystanku, pogrążyła się w ponurych myślach. Co się stało? Jaś był taki ufny Cztery lata temu, zaufał przyjacielowi i wplątał się w oszustwo. Gdyby nie Weronika, która wzięła winę na siebie, dostałby znacznie dłuższy wyrok. Starszą kobietę skazano na zaledwie pięć lat. Trzy dni temu wypuścili ją za dobre sprawowanie, choćby opłacili bilet.
Siedząc na betonowej ławce, wyszeptała:
Gdzie cię szukać, synku?
Łzy napłynęły jej do oczu. Serce ścisnęło się, gdy trzy lata temu listy od syna nagle ustały. Teraz najgorsze obawy zdawały się potwierdzone sprzedał choćby dom. Otarła policzki chusteczką.
Nagle przed nią zatrzymał się czarny samochód. Ten sam ponury mężczyzna, nowy właściciel domu, podał jej kartkę:
Znalazłem ten adres w dokumentach. jeżeli pani chce, mogę podwieźć do miasta.
Wzięła kartkę jak koło ratunkowe.
Dziękuję, chłopcze, nie martw się, dam sobie radę. Odzyskawszy siły, ruszyła w stronę nadjeżdżającego starego autobusu.
Pół godziny wstrząsów, niepokoju i zagubienia w mieście wreszcie stanęła przed bramą, na trzecim piętrze zaniedbanej kamienicy. Kilkakrotnie nacisnęła domofon i wstrzymała oddech. Otworzą, by pewnie oznajmić jej straszną nowinę. Łzy płynęły bez końca.
Gdy drzwi się rozwarły, jej euforia nie miała granic zmęczony, trochę pijany, ale żywy jej Jaś! Wybuchnęła szlochem, chcąc go objąć, ale on wcale nie wyglądał na szczęśliwego. Cofnął się, zostawiając drzwi uchylone:
Jak mnie znalazłaś?
Zaskoczona jego chłodnym powitaniem, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Jan odwrócił ją i popchnął w stronę schodów:
Przepraszam, mamo, ale nie możesz wejść. Mieszkam z kobietą, która nie znosi byłych więźniów. Radź sobie, nie mam grosza.
Weronika próbowała mówić o pieniądzach ze sprzedaży domu, ale drzwi zatrzasnęły się jak strzał w serce. Już nie płakała. Ze spuszczoną głową zeszła po schodach. Hania miała rację wychowała łajdaka. Musiała to przyznać i znosić jej wyrzuty, teraz bez dachu nad głową.
Wróciwszy do wsi, los znów ją dopadł Hania zmarła pół roku temu; jej dom zajmowali już prawie obcy wnukowie. Pod drobnym deszczem schroniła się na przystanku, zastanawiając się nad przyszłością.
Światła samochodu zaskoczyły ją ten sam mężczyzna, nowy właściciel domu, zawołał:
Wsiadaj, jesteś przemoczona!
Odmówiła, łkając nie miała dokąd pójść, a ten obcy był tak troskliwy. Prawie siłą wsadził ją do auta.
Rozmawiali. Weronika opowiedziała gorzką historię, tylko wizytę u syna przemilczała z dumy. Kierowca, Andrzej, zaproponował, by została u niego, chociaż na trochę. Tak Weronika Nowak wróciła do swojego dawnego domu, teraz należącego do Andrzeja. I została.
Andrzej pracował od świtu do zmierzchu miał tartak w rozkwicie; ona zajmowała się domem: gotowanie, pranie, sprzątanie. Łatwe z nowoczesnymi urządzeniami. Andrzej, jeszcze młody i po rozwodzie, nie myślał o nowej rodzinie.
Jej obecność była dokładnie tym, czego potrzebował pod jej opiekuńczymi skrzydłami Andrzej, sierota wychowany w domu dziecka, w końcu poznał ciepło rodzinnego ogniska. Gdy tylko mówiła o odejściu, odpowiadał:
Gdzie pójdziesz? Tu jest twój dom!
Stopniowo i jej serce się ogrzało. Krwi się nie zmieni, oczywiście, ale Andrzej okazał się rzadkiej dobroci, niemal jak prawdziwy syn. Gdy zbliżała się zima, postanowiła zanieść mu obiad do tartaku niedaleko, a czasem był zbyt zajęty, by wracać.
Tego dnia przyniosła termos z gorącym barszczem i klopsikami. Odesłała obcego z biura, rozłożyła czysty obrus. Andrzej się roześmiał:
Nowakowa, ty