Matka została zwolniona warunkowo po odsiedzeniu wyroku za swojego syna; ten sprzedał dom i choćby nie pozwolił jej wejść do środka.
Wiera Nowak zatrzymała się przed małą, znajomą furtką, opierając plecy o wiklinowe ogrodzenie. Biegła jak szalona od przystanku autobusowego i była już kompletnie wykończona. Widząc szaroniebieski dym unoszący się z komina, przycisnęła dłoń do piersi serce biło jej tak mocno, iż niemal rozsadzało żebra. Mimo chłodnego powietrza, czoło miała pokryte kropelkami potu. Otrząsnęła się, po czym zdecydowanym ruchem pchnęła furtkę.
Wprawnym okiem zauważyła, iż szopa została naprawiona. Syn dawno już do niej nie pisał, ale nie skłamał dom ojca był utrzymany, tak jak obiecał. Wbiegła po schodkach ganku, gotowa przytulić swojego ukochanego Igorka.
Ale drzwi otworzył obcy mężczyzna, ponury, z kuchenną ścierką przerzuconą przez ramię.
Szuka pani kogoś? zapytał ochrypłym głosem, wpatrując się w nią.
Wiera oniemiała.
Gdzie jest Igorek?
Mężczyzna nerwowo podrapał się po brodzie, patrząc na nią bez cienia uprzejmości. Kobieta cofnęła się pod jego wzrokiem, świadoma swojego wyglądu stara pikowana kurtka, zdarte buty, poplamiona torba ubranie biedoty. Ale nie wraca się ze spaceru, gdy wychodzi się z… latem ją zabrali, a teraz była późna jesień miała tylko więzienne ciuchy.
Igor to mój syn. Gdzie on jest? Czy wszystko z nim w porządku?
Nieznajomy wzruszył ramionami obojętnie.
Pewnie tak. Pani powinna to wiedzieć. Już miał zamknąć drzwi, ale się zawahał. Igor Kowalski?
Skinęła głową szybko. Mężczyzna spojrzał zrozumiale.
Sprzedał mi ten dom cztery lata temu. Może pani wejść, jeżeli chce…
Nie, nie! Wiera zamachała rękami i o mało nie spadła ze schodków. Czy może mi pan powiedzieć, gdzie go znaleźć?
Pokręcił głową. Kobieta skierowała się z powrotem do furtki. Mogła pójść do przyjaciółki Danuty, ale ta miała długi język zasypałaby ją wyzwiskami. A serce matki podpowiadało, iż z jej synem stało się coś złego.
Idąc powoli w stronę przystanku, pogrążyła się w mrocznych myślach. Co się stało? Igorek był taki ufny… Cztery lata temu uwierzył przyjacielowi i wplątał się w oszustwo. Gdyby Wiera nie wzięła winy na siebie, on dostałby znacznie dłuższy wyrok. Starszą kobietę skazano na zaledwie pięć lat. Trzy dni wcześniej wypuszczono ją za dobre sprawowanie, a choćby opłacono bilet.
Siedząc na betonowej ławce, szepnęła:
Gdzie cię szukać, synku?
Łzy napływały jej do oczu. Serce ścisnęło się, gdy trzy lata temu listy od syna nagle ustały. Teraz najgorsze obawy zdawały się potwierdzać sprzedał choćby dom. Otarła policzki chusteczką.
Nagle przed nią zatrzymał się czarny samochód. Ten sam ponury mężczyzna, nowy właściciel domu, podał jej kartkę:
Znalazłem ten adres w dokumentach. jeżeli pani chce, mogę podwieźć do miasta.
Wzięła kartkę jak koło ratunkowe.
Dziękuję, chłopcze, nie martw się dam sobie radę. Otrząsnęła się i ruszyła w stronę nadjeżdżającego autobusu.
Pół godziny wstrząsów, niepokoju i zagubienia w mieście wreszcie stanęła przed bramą, na trzecim piętrze zaniedbanej kamienicy. Kilkakrotnie nacisnęła domofon i wstrzymała oddech. Otworzą jej, by może przekazać straszną wiadomość. Łzy płynęły bez końca.
Gdy drzwi się rozwarły, jej euforia nie miała granic zmęczony, trochę pijany, ale żywy jej Igorek! Wybuchnęła łkaniem i chciała go przytulić, ale on wcale nie wyglądał na szczęśliwego. Cofnął się, zostawiając drzwi tylko lekko uchylone:
Jak mnie znalazłaś?
Zaskoczona jego chłodnym przyjęciem, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Igor odwrócił ją i popchnął w stronę schodów:
Przykro mi, mamo, ale nie możesz wejść. Mieszkam z kobietą, która nienawidzi byłych więźniów. Radź sobie, nie mam grosza.
Wiera próbowała mówić o pieniądzach ze sprzedaży domu, ale drzwi zatrzasnęły się jak strzał w serce. Już nie płakała. Ze spuszczoną głową zeszła po schodach. Danuta miała rację wychowała łajdaka. Musiała to przyznać i wysłuchać jej wyrzutów, teraz bez dachu nad głową.
Gdy wróciła do wsi, los się na niej zemścił Danuta zmarła pół roku temu; jej dom zajmowali teraz prawie obcy wnukowie. W drobnym deszczu schroniła się na przystanku, rozmyślając o przyszłości.
Światła samochodu zaskoczyły ją ten sam mężczyzna, nowy pan domu, zawołał:
Wsiadaj, jesteś przemoczona!
Odmówiła, łkając nie miała gdzie iść, a ten obcy był tak troskliwy. Prawie na siłę wsadził ją do auta.
Rozmawiali. Wiera opowiedziała swoją gorzką historię, tylko wizytę u syna pominęła ze wstydu. Kierowca, Andrzej, zaproponował, by została u niego, choć na trochę. Tak Wiera Nowak wróciła do swojego dawnego domu, teraz należącego do Andrzeja. I została.
Andrzej pracował od świtu do zmierzchu miał tartak, który się rozwijał; ona zajmowała się domem: gotowaniem, praniem, sprzątaniem. Łatwo z nowoczesnymi sprzętami. Andrzej, jeszcze młody i po rozwodzie, nie myślał o nowej rodzinie.
Jej obecność była dokładnie tym, czego potrzebował pod jej opiekuńczym skrzydłem, Andrzej, sierota wychowany w domu dziecka, w końcu poczuł ciepło rodzinnego ogniska. Za każdym razem, gdy wspominała o odejściu, odpowiadał:
Gdzie pójdziesz? Tu jest twój dom!
Powoli i jej serce się ogrzewało. Krwi się nie zmieni, to prawda, ale Andrzej okazał się rzadko spotykanym dobrym człowiekiem, niemal jak prawdziwy syn. Gdy zbliżała się zima, postanowiła zanieść mu obiad do tartaku niedaleko, a czasem był zbyt zajęty, by wracać.
Tego dnia przyniosła mu termos gorącego barszczu i klopsiki. Przegoniła obcego z biura, rozłożyła cz