«Matka udawała chorą, by sprawdzić, które z dzieci naprawdę ją kocha. Wynik był zaskakujący»

newsempire24.com 6 godzin temu

Gdy wczesnym rankiem zadzwonił telefon, Kasia ledwie zorientowała się, czy jeszcze śpi, czy już leży w łóżku. Na ekranie wyświetliło się „Mama”. Sen od razu uciekł. Głos matki był żywy, niemal wesoły:

— Śpisz, leniuszku? A ja już pierniki do pieca włożyłam. Jutro przyjeżdżacie – ty i Tomek. Musimy porozmawiać. Nie, nie o działce. O testamencie! Nie chcę, żebyście na moim pogrzebie darli mordy o dom i grosze. Przyjeżdżajcie, bez wymówek!

Kasia zdrętwiała. Testament? Pogrzeb? Co się dzieje? Ale matka mówiła tak stanowczo, iż dyskusja nie wchodziła w grę.

Tymczasem Anna Kowalska, matka Kasi i Alexa, siedziała przy stole, poprawiając wełniany szal. Obok nerwowo kręciła się sąsiadka Basia:

— Aniu, coś ci jest? Po co te czarne myśli? Przerażasz mnie…

— Nie bój się, Basiu. Po prostu chcę zobaczyć dzieci. Rok się nie widzieliśmy. Każde w swoim kierunku, jak obcy. A jeżeli jutro coś mi się stanie, kto im wytłumaczy? I chcę ich sprawdzić. Zobaczyć, jak naprawdę o mnie dbają.

Po tych słowach zamknęła drzwi za sąsiadką i położyła się spać. Jutro miał być istotny dzień.

Poranek był pochmurny, jakby dostosowany do jej planu. Posprzątała, włożyła starą szlafrokę, umyła się i usiadła w fotelu, wstrzymując oddech. Po godzinie rozległo się pukanie.

Pierwsza wpadła Kasia – zapłakana, zdyszana.

— Mamo! Co się dzieje? Chorujesz? O co chodzi z testamentem? – jęknęła, rzucając się ku niej.

Za nią, spokojniej, wszedł Aleks.

— No, nastraszyłaś nas, matko. Już się pakujesz? Może jeszcze za wcześnie?

— Siadajcie – powiedziała Anna spokojnie. – I zawołajcie swoje połówki. Magda, Marek, wchodźcie, nie wstydźcie się.

Gdy zasiedli, zaczęła:

— Słuchajcie i nie przerywajcie. To ważne. Starość to nie radość, a ja tu sama. Choroby nie pytają, kiedy przyjść. Więc mówię, póki mogę. Ale najpierw – pomoc. Kto inny pomoże starej kobiecie? Drewno porąbać, obiad ugotować…

Kasia i Magda skinęły głowami i wzięły się do roboty. Anna obserwowała: ciasto lepiło się do palców, ziemniaki były za grubo krojone, garnki hałasowały. *Mieszczuchy*, pomyślała z goryczą, ale nie skarciła ich. Nie o to chodziło.

Po obiedzie poprosiła Marka i Magdę, by wyszli – została sam na sam z dziećmi.

— Słuchajcie uważnie. Dom, w którym dorastaliście, zostawiam Basi. Jest blisko, pomoże, gdyby co. Alex, dostaniesz stodołę, narzędzia, gospodarkę. Rób, co chcesz. A tobie, Kasieńko, zostawiam oszczędności. Od lat odkładam emeryturę, ledwo wydaję.

Zaległa ciężka cisza.

— Dom obcej? – w końcu wybuchnął Aleks. – Żartujesz?

— Dlaczego nie? Rok was nie widziałam. A Basia codziennie wpada. Ty, Alex, choćby na ślub mnie nie zaprosiłeś – wstydziłeś się wiejskiej matki? A ty, Kasia, od drugiego ślubu z Markiem choćby nie zajrzałaś. I pamiętasz, jak się obraziłaś, gdy powiedziałam, iż Janek to dla ciebie nie ta liga? Miałam rację…

— Mamo, nie… – szepnęła Kasia.

— Źle się czuję. Pójdę się położyć – westchnęła Anna i zamknęła drzwi do sypialni.

Na zewnątrz rozpętała się awantura.

— To przez ciebie! – syczał Aleks. – Mogłaś odwiedzać matkę! Teraz Basia dostanie dom!

— Tak, oczywiście! Ja haruję od świtu do nocy! A ty z Magdą co robicie? Ona i tak w domu siedzi, mogła zajrzeć!

Krzyczeli, przerywali sobie. Anna siedziała w fotelu, patrząc przez okno. Łzy cisnęły się do oczu. Gdzie te dzieci, które biegały boso po podwórku? Gdzie ich troska o siebie nawzajem?

Gdy wrócili, już nie leżała – siedziała wyprostowana, choć oczy zdradzały wzruszenie.

— Mamo, co się stało? Miałaś być chora… – zaczął Aleks.

— Już lepiej – odparła cicho. – Wszystko zrozumiałam. Nikomu nie jestem potrzebna. Testament? Będzie. Później. Gdy zdecydujecie, po co wam ten dom – by go kochać, czy by się o niego kłócić?

Rano przy śniadaniu panowała cisza. Tylko skrzypienie krzeseł i brzęk łyżek. Pierwsza odezwała się Kasia:

— Wybacz nam, mamo… Myliliśmy się. Będę przyjeżdżać, obiecuję. Jesteśmy rodziną…

Anna skinęła głową. Ciepłe milczenie zawisło nad stołem.

Od tamtej pory wiele się zmieniło – i nic. Aleks rzadko się pojawiał, ale regularnie przysyłał pieniądze. Kasia zaczęła odwiedzać częściej. Zupa, konfitury, pomoc w ogrodzie. Ale co do testamentu – nikt więcej nie pytał.

I nikt nie wiedział, iż od dawna leżał w dolnej szufladzie komody, podpisany i opieczętowany. Wszystko było podzielone po równo. Bo Anna przez cały czas kochała swoje dzieci. choćby jeżeli one czasem o tym zapominały.

**Dzisiaj zrozumiałem:** Miłość nie mierzy się testamentem, ale obecnością. A czasem trzeba udawać chorobę, by uleczyć serce.

Idź do oryginalnego materiału