Wczoraj teściowa zebrała całą rodzinę, aby ogłosić, kto co dostanie. I jak tu żyć, skoro brat męża dostał większą część spadku?
Zdaję sobie sprawę, iż mogą mnie oceniać. Ale po prostu boli mnie to, co czuje mój mąż. Wczoraj wieczorem jego matka – Danuta Janowska – postanowiła zwołać rodzinne zebranie. Przyjechali wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Myślałam, iż to będzie zwykła rodzinna herbatka. Ale nie. Zebrała nas, aby ogłosić… kto i co otrzyma po jej śmierci. Tak, właśnie tak. Rozdzieliła majątek zawczasu, żeby, jak to ujęła, „później nie było kłótni”. Tyle iż po tej rozmowie spokój w rodzinie raczej nie przetrwa.
Gdy Danuta Janowska powiedziała: „Mieszkanie w centrum Warszawy dostanie młodszy – Bartek”, ręce mojego męża, Marcina, dosłownie zadrżały. A potem dodała: „Starszemu synowi, Marcinowi, zostawiam letni domek na wsi. Justyna (czyli ja) dostanie rodziną biżuterię i zastawę po babci. Reszta – jedni akcje, inni mikrofalówkę, jeszcze inni stary, dziadkowy zegar”. Wszyscy przy stole zamienili się spojrzeniami. Delikatnie mówiąc – byli zdezorientowani. A mnie aż ścisnęło w środku od poczucia niesprawiedliwości.
Gdy goście zaczęli się rozchodzić, Marcin, mimo ogólnego zamieszania, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutu:
– Mamo, dlaczego podzieliłaś wszystko właśnie tak? Nie kwestionuję twojego prawa, ale mogło być inaczej. Po prostu wytłumacz – dlaczego?
I oto, co odpowiedziała. Okazało się, iż w młodości rodzice inwestowali głównie w Marcina. Mieli nadzieję, iż zostanie dyplomatą, będzie pracował za granicą. Dumali z niego, pomogli zorganizować huczne wesele. I zajmowali się wnukiem, gdy byliśmy młodzi. Więc, według niej, starszy syn już dostał swoją porcję troski i wsparcia.
Za to Bartka, młodszego, wiecznie zaniedbywali. To praca, to sprawy, to starszy z problemami… Więc wyrosło z niego zagubione dziecko. Rzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą, która się zgodziła. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On zostaje w domu z maluchem, ona pracuje, zarabia więcej. Własnego mieszkania choćby nie mają w planach, o kredycie nie ma co marzyć. Danuta Janowska powiedziała: „On słabszy, bo wtedy go nie wsparliśmy. Chcę, żeby miał choć dach nad głową”.
Ale oto problem – my z Marcinem nie żyjemy na koszt rodziców. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy własne mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. Dlaczego więc teraz wychodzi na to, iż zostajemy „nagrodzeni” w ten sposób?
Rozumiem, iż takie decyzje to prywatna sprawa każdego. Mimo to jest mi po prostu przykro. Do szpiku kości. Nie za siebie – za męża. Milczy, nie narzeka, ale widzę, iż to go dotknęło. I nie wiem, jak teraz rozmawiać z Danutą Janowską. Po takiej „rozdzielnicy” choćby nie mam ochoty się do niej odzywać. Bo gdy rodziców już nie ma, zostają tylko wspomnienia. A one mogą być jasne… lub gorzkie.