Wanda nie chciała pomagać córce, bo kiedyś ta zostawiła ją bez dachu nad głową.
Cała wieś potępiała Wandę. Jakże mogła żyć w dużym domu, podczas gdy jej córka z dziećmi tłoczyła się w maleńkiej chatce. A i Julka dokładała oliwy do ognia, oczerniając matkę. – Noszę wodę ze studni, a ona ma wodociąg. Drewno kupuję za ostatnie grosze, a u niej jest gaz – narzekała przed tymi, którzy lubili takie historie. Wanda próbowała nie zwracać uwagi na plotki, chodziła z dumnie uniesioną głową. Nie będę przecież każdemu tłumaczyć, dlaczego postępuje właśnie tak.
Dawno, dawno temu miała piękną rodzinę. Ona, mąż i ukochana Julka. Trzypokojowe mieszkanie, dostatek. Wanda siedziała w domu, zajmowała się wychowaniem córki. Najlepsza szkoła, kółka zainteresowań. Wszystko szło jak z płatka.
Ale gdy Julka miała piętnaście lat, zachorował mąż. Wanda, jako kochająca żona, rzuciła się w wir walki z jego chorobą. Potrzebne były niemałe pieniądze. Sprzedano wszystko, oprócz mieszkania. ale niestety, nic nie pomogło. Po trzech latach mąż odszedł.
Wandzie i Julce zrobiło się ciężko. Nie było za co żyć. Julka, przyzwyczajona do pewnego poziomu, zbuntowała się. Wanda zatrudniła się w sklepie. Stawała przy kasie, zastępowała sprzątaczki. Ale to były grosze. Julka skończyła wprawdzie szkołę, ale na studia nie poszła. – Na uczelnię nie ma pieniędzy, a do zawodówki nie pójdę i choćby mnie nie namawiaj – mówiła, gdy matka próbowała ją przekonać.
Za to zabawę lubiła. I była przy tym chytra jak lis. Gdy potrzebowała pieniędzy – „mamusiu najdroższa”. jeżeli ich nie dostała – „po co mnie w ogóle urodziłaś, skoro nie potrafisz pomóc?”. I tak bez końca, aż w ich domu pojawił się Marcin.
Początkowo Wanda się ucieszyła – w końcu córka wzięła się za rozum. Marcin wyglądał na bardzo porządnego. Ubierał się dobrze, od razu widać było, iż to nie z wyprzedaży. Julkę potrafił jednym spojrzeniem postawić do pionu. Na dodatek nie był skąpy. Kupował drogie produkty. I dla Wandy był miły. Od pierwszego dnia nazywał ją mamą. Słowem – nie mężczyzna, a sama dobroć.
Żyli we trójkę, zadowoleni z siebie nawzajem. Wanda wracała z pracy – w domu czysto, obiad na stole. Tylko młodych nie było. Gdzieś znikały do rana. Ale Wanda się nie wtrącała – młodzi niech żyją, jak chcą.
Po pół roku zaczęły się problemy. Coraz częściej córka chodziła zapłakana, a Marcin był zły. Wanda jednak nie interweniowała, nie spytała o przyczynę – i to był błąd. Pewnego wieczora wezwali ją na rozmowę. Julka zaczęła: – Mamo, chcemy z Marcinem żyć osobno. Potrzebujemy mieszkania. Wanda zdziwiła się: – Ale ja wam przecież nie przeszkadzam. I nie mam pieniędzy, żeby wam pomóc. – Julka przerwała: – Nie o to chodzi. Sprzedajmy mieszkanie i podzielmy się pieniędzmi sprawiedliwie.
Wanda długo się wahała, ale córka nie ustępowała. Raz prosiła grzecznie, raz groziła, iż sprzeda swoją część. W końcu Wanda uległa. Na spotkanie z kupcami pojechali młodzi… i zniknęli. Razem z pieniędzmi. Wanda została z niczym. Kobieta w średnim wieku, bez dachu nad głową.
Wynajęcie mieszkania za swoją pensję było zbyt drogie. Postanowiła więc znaleźć pracę z zakwaterowaniem. Byle jaką. I znalazła – została opiekunką starszej, schorowanej kobiety. Jej syn był zamożnym człowiekiem. Oczywiście mógł zabrać matkę do siebie, ale Helena Stefaniak nie chciała opuszczać swojego domu. Więc musiał znaleźć dla niej pomoc. I tak trafiła do niej Wanda.
Helena Stefaniak była wymagającą kobietą. Chodziła z trudem, ale od Wandy żądała porządku, jaki panował w jej domu od zawsze. Wanda musiała się wielu rzeczy nauczyć. Na przykład pieczenia chleba w piecu kaflowym. Krochmalenia obrusów i firan. Ale wszystkiego można się nauczyć – i jej się udało.
Żyły razem zaledwie dwa lata. Nie stały się bliskie, ale nie były też dla siebie wrogami. Helena Stefaniak odeszła nagle. Rano jeszcze się uśmiechała, a przed obiadem jęknęła i upadła. Syn przyjechał, wszystko zorganizował. A potem zrobił Wandzie ofertę: – Znam twoją historię. Wybacz, musiałem się o tobie dowiedzieć. Proponuję ci kupić ode mnie dom za symboliczną sumę. Możesz płacić w ratach. I tak Wanda została właścicielką nieruchomości.
Ledwie się zadomowiła, ledwie odetchnęła… gdy pewnego niezbyt miłego dnia zjawiła się u niej córka. I to nie sama, a z dwójką małych dzieci. Jakby to było oczywiste, oznajmiła od progu: – Fajny dom. Gdzie jest mój pokój?
Wanda bez ogródek rzuciła: – Twój pokój był w tamtym trzypokojowym mieszkaniu, które sprzedałaś z Marcinem. A gdzie moja część? I dlaczego teraz mnie znalazłaś? A, już wiem. Marcin uciekł, pieniędzy nie ma? – Julka obrażona wycedziła: – Od razu musisz tak… Marcin był hazardzistą i oszukał mnie tak samo jak ciebie. Potem dwa razy wychodziłam za mąż, ale bez powodzenia. A kiedy ostatni wyrzucił mnie z domu, pomyślałam – przecież mam mamę, ona mnie nie zostawi.
Wanda odpowiedziała twardo: – Na próżno tak myślałaś. Jesteś dorosła, do tego matką. Dlaczego mam ci pomagać? Dałam ci wszystko, co mogłam. A jak chcesz żyć dalej beze mnie – twoja sprawa. Dziś możecie przenocować, a jutro jedź, gdzie chcesz. Do pierwszego czy drugiego męża – wszystko mi jedno.
Julka z dziećmi mieszkała u Wandy dwa tygodnie. A potem dogadała się z jakąś kobietą i kupiła za pomocowy zasiłek starą chatkę. Tam się przeprowadziła. Oczywiście Wandzie nie było łatwo. Mimo wszystko kochała córkę. I do wnuków ciągnęło jej się serce. Ale Julka nie pozwalała jej się z nimi widywać. I tak żyły – niby blisko, a jednak daleko od siebie.
Pojednanie nastąpiło dopiero wtedy, gdy Julkę spotkało nieszczęście. Jej konkubent przez nieostrożność spalił dom. Na szczęście Julki z dziećmi wtedy tam nie było – były u znajomych i tam nocowały. Gdy przyszły do Wandy, ta wpuściła je do siebie. Bo jakby nie było, oprócz córki i wnuków nie miała już nikogo. NadsI choć serce Wandy wciąż bolało z powodu dawnych uraz, postanowiła dać córce jeszcze jedną szansę, bo rodzina to przecież największy skarb.