W dalekich już czasach, gdy jeszcze śnieg bielił dachy kamienic, przygotowywali się do ślubu Weronika i Wojciech. W przeddzień uroczystości matka panny młodej, Zofia Janowska, przybyła w odwiedziny, by poznać przyszłą swatkę. Spotkanie odbyło się w domu matki Wojciecha – Bogumiły Kazimierskiej. Omówili szczegóły wesela, zasiedli przy stole. Następnego ranka Zofia Janowska zebrała się do drogi. Weronika wyszła ją odprowadzić.
— Cóż, jak ci się podoba Wojtek? — zapytała matkę.
— Dobry chłopak — uśmiechnęła się tamta, ale westchnęła ciężko.
— Mamo, co się stało? — zdziwiła się Weronika.
— Córeczko, trzymaj się z daleka od jego matki. Wiele o niej jeszcze nie wiesz.
Te słowa niedługo nabrały znaczenia.
Gdy Weronika dowiedziała się, iż teściowa zamierza zamieszkać z nimi, stanowczo oświadczyła mężowi:
— Będziesz musiał wybrać: albo ja, albo twoja matka.
— Nie zamierzam nikogo wybierać — spokojnie odparł Wojciech. — Żyjemy tak, jak dotąd, a mama niech sama rozwiązuje swoje sprawy.
— Czyli nie pozwolisz, by się do nas wprowadziła?
— Już jej to powiedziałem.
— A ona?
— Uraziła się. Nazwała mnie niewdzięcznikiem i obiecała, iż jeszcze pożałuję.
— Przewidywalne…
Bogumiła Kazimierska wcześnie przeszła na emeryturę — wiele lat przepracowała jako stewardesa.
— Dość. Odpracowałam — postanowiła, otrzymawszy znaczną emeryturę, wyraźnie wyższą niż u większości.
Lecz gwałtownie zrozumiała — na jej styl życia tych pieniędzy nie starcza. Rozwiązanie nasunęło się samo: przerzucić wydatki na syna.
— Wychowałam cię, dałam ci wykształcenie. Teraz twoja kolej — wypełniać synowski obowiązek — powiedziała, gdy Wojciech miał zaledwie dwadzieścia trzy lata. — Od przyszłego miesiąca płacisz za mieszkanie i jedzenie.
— Dobrze — odparł. — Ale skoro utrzymuję rodzinę, to więcej nie wtrącasz się w moje życie.
Zgodziła się — i, trzeba przyznać, nie przeszkadzała. Życie syna kilka ją obchodziło. Wojtka głównie wychowywali jej rodzice, gdy ona układała sobie życie — bezskutecznie.
Minęły lata. Syn dorósł, przeprowadził się do niej w liceum. Przez pięć lat regularnie płacił za mieszkanie, utrzymywał matkę. Ta zaś żyła pełnią życia, wydając emeryturę wyłącznie na siebie.
Gdy Bogumila skończyła pięćdziesiąt lat, Wojciech przyprowadził do domu żonę.
— Jaka pani zadbana! — zmieszała się Weronika podczas pierwszego spotkania z teściową. — Wcale nie wygląda na emerytkę.
Dowiedziawszy się, iż młodzi zamieszkają z nią, Bogumiła tylko się ucieszyła: „No to dobrze” — rzekła, myśląc: „Przynajmniej nie będę musiała gotować”.
Weronika odebrała to jako szczerość, ale Wojciech wyjaśnił:
— Mamie po prostu zabrakło odwagi, by nas wyrzucić. Od pięciu lat sam za wszystko płacę.
Wizyta Zofii Janowskiej rychło rozwiała i tak już kruche złudzenia:
— Córeczko, bądź ostrożna. Ta kobieta żyje tylko dla siebie. Was porzuci, gdy przestanie być wygodnie. Najważniejsze — trzymaj się męża. Spodobał mi się. Ale z jego matką nie mieliście szczęścia.
Minęło pół roku. Bogumiła Kazimierska zakochała się. Mężczyzna imieniem Krzysztof zaczął pojawiać się coraz częściej. A potem…
— Macie dwa tygodnie, by się wynieść. Sprzedaję mieszkanie. Wyprowadzam się do Gdańska.
— Mówisz poważnie? — zdumiał się Wojciech.
— A co? Mam prawo. Mieszkanie jest moje. Rodzice mi je podarowali.
— I nas wyrzucasz?
— Tak. Wszystko zgodnie z prawem.
Wojciech w milczeniu włożył kurtkę i wyszedł. Wieczorem on i Weronika już pakowali rzeczy. Zamieszkali u jego kolegi z pracy, który właśnie szukał lokatorów. Miesiąc później Bogumiła sprzedała mieszkanie i wyjechała z Krzysztofem do Gdańska.
Kilka dni później Wojciech próbował pożyczyć od niej pieniędzy:
— Nie, oczywiście. Wszystkie wydatki są już rozpisane — zimno odparła matka.
— No to powodzenia — rzekł.
— Nawzajem — uśmiechnęła się. choćby nie przytuliła go na pożegnanie.
Minął rok. Bogumiła zadzwoniła: rozwiodła się z Krzysztofem, zabrał jej pieniądze, zniknął. Została sama, bez dachu nad głową. Wróciła i od razu oznajmiła:
— Będę mieszkać z wami.
— Nie. Weź, co ci zostało, i weź kredyt.
— Kredyt? W moim wieku? Na emeryturę?
— Znajdź pracę. Trzeba sobie radzić, jak wszyscy.
— Więc mi nie pomożesz?
— Nic ci nie jestem winien, mamo.
Wybuchnęła:
— Jesteś niewdzięcznikiem! Wychowałam cię!
— A ja tylko idę w twoje ślady — spokojnie odparł syn.
Bogumiła żyła u przyjaciółek, dopóki starczało pieniędzy. Potem — odmowa za odmową. Znowu przyszła do syna.
— Mamo, nie jesteś chora ani stara. Znajdź pracę. Wynajmij choćby pokój. Szukaj.
— Nie żal ci mnie?
— Nie. Przypominasz mi tego pasikonika… co śpiewał, aż trawa rosła.
Później Bogumiła jednak się ustatkowała… nie na pracy, ale w nowym małżeństwie. Z pierwszym lepszym. ale przynajmniej — z mieszkaniem.
Ale to już zupełnie inna historia…