Weronika nie mogła znaleźć usprawiedliwienia dla tego, jak jej mąż Tomek pozwalał własnej matce tak bezceremonialnie mieszać się w ich życie. Wiedziała przecież, jak bardzo cierpiał w dzieciństwie, jak marzł i był zaniedbywany, podczas gdy starszy brat Marek kąpał się w matkówych uczuciach, a Tomek latami nosił po nim podarte ubrania i pozostawał w cieniu.
Dlaczego teraz, gdy jest dorosłym, spełnionym mężczyzną, głową własnego domu, pozwala Halinie Stanisławównie po prostu przyjść — choćby nie w gości, a jak do swojej własności — i rozgościć się w pokoju, który zamierzał kiedyś przeznaczyć dla swojego dziecka?
— To w końcu moja matka — mówił cicho Tomek, jakby tłumaczył się nie tylko przed Weroniką, ale przed własnym sumieniem. — Trochę pocierpimy. I tak dzieci jeszcze nie mamy.
Próbował łagodzić sytuację, choć w środku wszystko w nim protestowało. Dopiero zaczął żyć, jak zawsze marzył. Kupił dom, ożenił się z kobietą, którą kochał aż do bólu, zasypiał bez lęku, iż znów będzie niepotrzebny. I nagle — matka. Z torbami, z wyrzutami, z wiecznym żądaniem, iż jej się „należy”.
— Sam mówiłeś, iż ten pokój to przyszła dzieciarnia! — nie mogła się powstrzymać Weronika. — A teraz gospodarzy w nim twoja mama. Bez pytania, bez rozmowy.
Tomek milczał. Tak, kupił ten dom właśnie dla tych dwóch pokoi — sypialni i dziecięcego. Bo marzył o rodzinie. A teraz marzenie znów odsunięto na dalszy plan. Jak kiedyś — w dzieciństwie.
Wszystko wróciło.
Przypomniał sobie, jak w ich dwupokojowym mieszkaniu Marek dostawał wszystko — najlepsze prezenty, nowe ubrania, torty na urodziny. A on, Tomek, słuchał bajek o oszczędzaniu, o tym, iż „nie stać ich”, iż euforia to luksus. Pamiętał, jak matka wyciągała ostatnie złotówki na kurtkę dla Marka, a jemu kupowała używane buty na targu. Wiedział, iż był dzieckiem „z resztek”.
I teraz matka znów jest tutaj. Mówi, iż tylko na kilka dni, ale już rozpakowała swoje rzeczy, już daje rady, już krytykuje Weronikę — za to, jak gotuje, jak sprząta, jak wygląda. I znów — jak dawniej — budzi w Tomku tę samą winę: iż nie sprostał, nie został, nie zadowolił.
Weronika starała się wytrzymać. Ale coraz częściej wybuchała. Narzekała Tomkowi, iż Halina celowo chowa jej rzeczy z ich miejsc, wyrzuca ze lodówki zdrowe jedzenie i zastępuje je tłustymi sosami i smażonym mięsem, krytykuje choćby wodę, którą Weronika pije.
— Robi to specjalnie. Jestem pewna, iż wszystko na złość — mówiła Weronika, zaciskając pięści.
Tomek próbował porozmawiać z matką. Ale w odpowiedzi słyszał:
— Mnie wyganiać z domu, który kupiłeś dzięki moim modlitwom? Zostawię ci to mieszkanie z Markiem, a wy tu z tI już nigdy więcej o niej nie rozmawiali, bo najważniejsze było to, co mieli teraz — swój dom, swoje szczęście, swoje nowe życie.