Masz miesiąc na opuszczenie mojego mieszkania! – oznajmiła teściowa.

polregion.pl 2 tygodni temu

— Macie miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania! — oświadczyła teściowa.

Z Bartkiem byliśmy razem od dwóch lat. Kochaliśmy się, planowaliśmy przyszłość i w końcu postanowiliśmy się pobrać. Z jego matką — Krystyną Nowak — zawsze miałam dobre, choćby serdeczne stosunki. Szanowałam ją, słuchałam rad, starałam się nie sprzeciwiać. Wydawało się, iż cieszy się z naszego związku — zawsze uprzejma, nigdy nie dała powodu do kłótni. Myślałam, iż miałam szczęście.

To ona pomogła nam zorganizować wesele. Moi rodzice ledwo uzbierali na skromny prezent — ich sytuacja finansowa nie była najlepsza. Krystyna wzięła wszystko na siebie — od wyboru restauracji po wynajem samochodu. Dziękowałam jej z całego serca i czułam, iż staliśmy się prawie rodziną.

Ale wszystko zmieniło się już w pierwszych dniach po ślubie.

— No dobrze, dzieci — powiedziała przy rodzinnym obiedzie — swoją misję spełniłam. Wychowałam syna, dałam mu wykształcenie, wprowadziłam w świat, a teraz ożeniłam. Nie miejcie do mnie pretensji, ale chcę, żebyście w ciągu miesiąca wyprowadzili się z mojego mieszkania. Jesteście rodziną, więc powinniście żyć na własną rękę. To ważne. Może będzie wam trudno, ale takie jest życie. Nauczycie się oszczędzać, kombinować, podejmować dorosłe decyzje. A ja wreszcie będę mogła żyć dla siebie.

Nie od razu zrozumiałam, co się dzieje. Zrobiło mi się gorąco, serce zaczęło walić. A potem — zimno. Jak to? Jeszcze wczoraj byliśmy jej „ukochanymi”, a teraz spokojnie wyrzuca nas z domu? I wnuków, jak widać, też nie zamierza niańczyć…

— jeżeli liczyliście, iż będę wam siedzieć z dziećmi, to się przeliczyliście — dodała spokojnie. — Jestem matką, nie babcią-niańką. Całe życie poświęciłam Bartkowi. Chociaż resztę dni chcę mieć dla siebie. Mój dom zawsze będzie dla was otwarty — na herbatę, na święta. Ale na stałą pomoc nie liczcie. Przyjdzie czas — sami zrozumiecie.

Siedziałam, ledwo powstrzymując łzy. Z Bartkiem choćby nie zdążyliśmy się urządzić, wciąż mieszkaliśmy u niej. A teraz — walizki i ulica? Wynajem? Tułaczka? I to wszystko od kobiety, którą uważałam za drugą matkę…

Byłam wściekła. Uznałam jej postępek za zdradę. Wygodnie jej w swoim trzypokojowym mieszkaniu, sama! A my teraz musimy szukać, gdzie się podziać. Poza tym, Bartek ma udział w tym mieszkaniu — tu się wychował, a teraz ma po prostu wyjść? A wnuki? Czyż babcie nie marzą o tym, by niańczyć maluchy, przekazywać im doświadczenie, miłość? A ona po prostu machnęła ręką.

Bartek, ku mojemu zdziwieniu, nie sprzeciwił się matce. Wręcz przeciwnie — od razu zaczął szukać nowego mieszkania i lepiej płatnej pracy. Mówił, iż mama ma rację. Jesteśmy dorosłą rodziną i powinniśmy sami budować swoje życie.

Próbowałam zrozumieć: dlaczego? Czemu zachowała się tak zimno? Czy nie mogła poczekać choć parę miesięcy? Albo zaproponować pomoc w poszukiwaniach? Moi rodzice nie są w stanie nas wesprzeć, ale miałam nadzieję, iż przynajmniej teściowa będzie przy nas. Ale, jak się okazało, nie.

Teraz pakujemy rzeczy. I każdego wieczoru myślę — czy ona miała rację? Czy po prostu zmęczyło ją udawanie?

Co wy na to?…

Idź do oryginalnego materiału