— Macie miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania! — oświadczyła teściowa.
Marcin z Kingą spędzili razem dwa lata. Kochali się, planowali wspólną przyszłość i w końcu postanowili wziąć ślub. Z jego matką, Barbarą, zawsze łączyły się dobre, wręcz przyjazne relacje. Szanowałam ją, słuchałam rad, unikałam sprzeczek. Wydawało się, iż cieszy się z naszego związanego — zawsze uśmiechnięta, nigdy nie dała powodu do konfliktu. Myślałam, iż mam szczęście.
To ona pomogła nam zorganizować wesele. Moi rodzice ledwo uzbierali na skromny prezent — ich finanse nie wyglądały najlepiej. Barbara wzięła wszystko na siebie: od wynajęcia sali po limuzynę dla nowożeńców. Dziękowałam jej z całego serca, czułam, iż staliśmy się niemal rodziną.
Ale wszystko zmieniło się tuż po ślubie.
— No więc, dzieciaki — powiedziała podczas rodzinnej kolacji — moja misja się skończyła. Syna wychowałam, wykształciłam, postawiłam na nogi, a teraz i ożeniłam. Nie miejcie mi za złe, ale chcę, żebyście w ciągu miesiąca wyprowadzili się z mojego mieszkania. Jesteście małżeństwem, więc powinniście żyć na własną rękę. Tak trzeba. Może być trudno, ale takie jest życie. Nauczycie się oszczędzać, kombinować, podejmować dorosłe decyzje. A ja wreszcie będę żyć dla siebie.
Nie od razu zrozumiałam, co się dzieje. Zrobiło mi się gorąco, serce zaczęło walić jak młot. A potem — lodowaty chłód. Jak to? Wczoraj jeszcze byliśmy jej „ukochanymi”, a dziś spokojnie wyrzuca nas z domu? I wnuków, jak się zdaje, nie zamierza niańczyć…
— jeżeli liczyliscie, iż będę wam dzieci dogajdać, to się mylicie — dodała spokojnie. — Jestem matką, nie babcią-nauczycielką. Całe życie poświęciłam Marcinowi. Chociaż resztę dni chcę przeżyć po swojemu. Mój dom zawsze będzie dla was otwarty — na herbatę, na święta. Ale na stałą pomoc nie liczcie. Przyjdzie czas — sami zrozumiecie.
Siedziałam, ledwo powstrzymując łzy. Jeszcze choćby nie zdążyliśmy się zagospodarować, a już mamy pakować walizki? Wynajem? Tułaczka? I to wszystko od kobiety, którą uważałam za drugą matkę…
Wściekłam się. To było zwykłe zdradzieckie zagranie. Wygodnie jej w swoim trzypokojowym mieszkaniu, sama! A my będziemy się teraz tłuc po cudzych kątach. Do tego Marcin ma prawo do części tego mieszkania — tu się wychował, a teraz ma po prostu odejść? A wnuki? Czy babcie nie marzą o tym, by przytulać maluchy, przekazywać im mądrość i miłość? A ona po prostu machnęła ręką.
Ku mojemu zdziwieniu, Marcin nie sprzeciwił się matce. Wręcz przeciwnie — natychmiast zaczął szukać nowego mieszkania i pracy z wyższą pensją. Twierdził, iż mama ma rację. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i musimy sami stanąć na nogi.
Próbowałam zrozumieć: dlaczego? Dlaczego zachowała się tak zimno? Nie mogła poczekać chociaż kilka miesięcy? Albo pomóc nam znaleźć dach nad głową? Moi rodzice nie są w stanie nas wesprzeć, ale liczyłam, iż przynajmniej teściowa będzie blisko. Okazało się, iż nie.
Teraz pakujemy rzeczy. I każdego wieczoru zastanawiam się — czy miała rację? A może po prostu zmęczyło ją udawanie?
Co wy o tym sądzicie?…