„Masz miesiąc, żeby się wyprowadzić z mojego mieszkania!” – oświadczyła teściowa. A mój mąż stanął po jej stronie.
Z Bartkiem byliśmy razem już dwa lata, gdy postanowiliśmy oficjalnie zalegalizować nasz związek. Przez ten czas naprawdę uwierzyłam, iż trafił mi się nie tylko świetny narzeczony, ale i jego rodzina. Z matką Bartka zawsze układało nam się całkiem dobrze. Słuchałam jej rad, okazywałam szacunek, a choćby cieszyłam się w duchu, iż mam tak mądrą i życzliwą teściową.
Ślub w większości opłaciła ona. Moi rodzice mogli pomóc tylko w niewielkim stopniu – mieli swoje problemy i nikt im tego nie miał za złe. Wszystko wyglądało jak z bajki. Wydawało się, iż przed nami tylko jasna przyszłość. Ale ledwie kilka dni po ślubie moja „kochana” teściowa zaskoczyła nas słowami, które do dziś dźwięczą mi w uszach.
„No cóż, dzieci” – powiedziała sucho – „wypełniłam swój rodzicielski obowiązek. Wychowałam syna, wykształciłam, ożeniłam. A teraz proszę, pakujcie się: macie dokładnie miesiąc, żeby zwolnić moje mieszkanie. Jesteście już rodziną – uczcie się żyć na własną rękę. Będą trudności, ale was zahartują. Będziecie musieli oszczędzać, kombinować, szukać rozwiązań. A ja… ja wreszcie zacznę żyć dla siebie.”
Zamarłam. Bartek milczał. Myślałam, iż to żart, ale po wyrazie twarzy teściowej było widać, iż mówi poważnie.
„I proszę, nie liczcie, iż będę niańczyć wnuki” – dodała, jakby dobijała nas. – „Oddałam synowi wszystko. I nikomu więcej nic nie jestem winna. Tak, jestem babcią, ale nie opiekunką. Zawsze będziecie u mnie mile widziani, ale na moją pomoc – niestety – nie liczcie. Nie osądzajcie mnie, zrozumiecie, gdy sami będziecie w moim wieku.”
Powiedzieć, iż byłam w szoku, to nic nie powiedzieć. Wszystko, w co wierzyłam, rozpadło się w jednej chwili. Stałam w środku pokoju, który uważałam za nasz tymczasowy, ale przytulny dom, i czułam, jak ziemia ucieka mi spod nóg. Byłam wściekła, było mi przykro, bolało. Ta kobieta zostanie sama w trzy pokojowym mieszkaniu, a nas wyrzuca na bruk, jak obcych. A przecież Bartek jest jej synem, ma prawa do tego mieszkania!
Czekałam, iż powie choć słowo w moją obronę, iż stanie po mojej stronie… Ale popatrzył na mnie i cicho powiedział:
„Chyba mama ma rację. Musimy sami spróbować się odnaleźć.”
Od razu zaczął szukać mieszkania do wynajęcia, rozglądać się za nowymi ofertami pracy – „chcę zarabiać więcej, skoro teraz mamy swoje życie”.
Patrzyłam na niego i nie poznawałam. Gdzie jest ten człowiek, który przysięgał, iż nigdy nie pozwoli mi krzywdy? Gdzie jego obietnice, iż będzie mnie chronił i wspierał?
Moi rodzice niestety nie mogli nas przygarnąć – mieszkali w maleńkiej dwupokojowej „kostce” razem z młodszą siostrą. Pomóc finansowo – tym bardziej. Nie mam do nich pretensji. Ale gdzie była ta teściowa z dobrym uśmiechem i życzliwym tonem, gdy teraz jej potrzebowaliśmy?
Słyszałam tyle razy, iż teściowe bywają różne. Ale nie sądziłam, iż moja okaże się taką, która bez mrugnięcia okiem wyrzuca młodych za drzwi, choćby jeżeli jej własny syn jest wśród „wyrzuconych”.
A co do dzieci… Czyż nie każda babcia marzy o wnukach? Czyż nie po to żyją kobiety w jej wieku? Pamiętam, jak jeszcze rok temu z rozmarzeniem mówiła: „Jak już będę miała wnuka, to nie będę go z rąk puszczać!”
A teraz: „Nikomu nic nie jestem winna.”
Może i ma rację – faktycznie musimy nauczyć się samodzielności. Może jej decyzja to forma „twardej miłości”. Ale szczerze? Nigdy już nie spojrzę na nią z takim zaufaniem. Bo tamtego wieczoru pokazała, iż w trudnej chwili – stoi po swojej stronie, nie po stronie rodziny.
A Bartek?.. Wybrał mamę. I choćby jeżeli uważa, iż to tymczasowe – dla mnie to już na zawsze.