Marzyłem kiedyś, żeby przyjść do ciebie i powiedzieć, iż cię kocham…
Katarzyna Nowak położyła ostatni sprawdzony zeszyt na wierzchu stosu na skraju biurka. Teraz trzeba było wpisać oceny na koniec semestru. Za oknami pokoju nauczycielskiego dawno zapadł zmrok, a w świetle latarni powoli opadały płatki śniegu.
Usłyszała, jak za drzwiami zatrzeszczało wiadro, a na podłogę spadła mokra szmata. To pani Halina, woźna, którą wszyscy nazywali „ciocią Halinką”, weszła na drugie piętro, by umyć korytarz. Zauważywszy światło sączące się spod drzwi pokoju nauczycielskiego, burknęła głośno:
– Siedzą tu do nocy, brudzą podłogi, a mogliby już iść do domu…
Szczotka niezadowolona szorowała linoleum, jakby potakiwała jej słowom.
„A na mnie nikt nie czeka. Będziesz musiała, Halinko, jeszcze pół godziny mnie znieść” – westchnęła w duchu Katarzyna i otworzyła dziennik lekcyjny.
Czterdzieści minut później zmęczona go zamknęła, odstawiła na półkę między inne i nadsłuchiwała. choćby nie zauważyła, kiedy za drzwiami zrobiło się cicho. Włożyła płaszcz przed lustrem, wzięła torebkę, rozejrzała się po pokoju nauczycielskim i zgasiła światło. Podłogi jeszcze nie wyschły i wilgotno lśniły w przygaszonym świetle nocnej lampki na końcu korytarza.
Katarzyna zeszła na parter. Za biurkiem portiera też nikogo nie było. Weszła do jego gabineciku i powiesiła klucz w szafce z przeszklonymi drzwiczkami.
– Wychodzę, pokój nauczycielski zamknięty, klucz w szafce! – krzyknęła, przerywając ciszę uśpionej uczelni.
Nikt nie odpowiedział, nikt nie wyszedł. Ale wiedziała, iż szkoła nigdy nie jest pusta. Na noc zawsze zostawał dozorca albo ochroniarz.
– Do widzenia! – pożegnała się głośno i wyszła na ulicę.
Gdy oddaliła się o kilka kroków, obejrzała się i zobaczyła starszego portiera, który zamknął drzwi od środka.
Śliski lód, wydeptany przez setki uczniowskich butów na szkolnym podwórku, już pokryła cienka warstwa śniegu. Katarzyna ostrożnie przeszła przez dziedziniec i wyszła za żelazną bramę.
Ulica dawno opustoszała, choćby samochody przejeżdżały rzadko. Kasia przyspieszyła kroku.
Od dziecka bawiła się w szkołę z lalkami i koleżankami, marząc, by zostać nauczycielką. A kim innym, skoro mama też uczyła polskiego i literatury? Po liceum bez problemu dostała się na pedagogikę.
Chłopaków na ich kierunku było niewielu. A ci, co byli, zwracali uwagę tylko na piękności, do których Kasia się nie zaliczała. Dlatego do końca studiów nie znalazła ani męża, ani choćby chłopaka.
Nie przejmowała się tym specjalnie – miała jeszcze czas. Wyglądała młodziej niż wskazywał wiek. Często brano ją za licealistkę. Ale jej mama martwiła się. Uważała, iż zawód nauczyciela wpływa na charakter i z czasem córce będzie coraz trudniej znaleźć godnego partnera. Rodzice kupili jej mieszkanie i dali wolność.
Ale co z tą wolnością zrobić, skoro w szkole też same kobiety? Oprócz wuefisty, który gotów był kochać wszystkie panie, emerytowanego wojskowego uczącego przysposobienia obronnego (mającego już trójkę wnucząt) i dwóch starszych portierów.
– Żebyś tylko nie powtórzyła mojego losu – późne zamążpójście i jedyne dziecko po czterdziestce – zwierzała się matka.
Ale czy zamartwianie się i rozmowy na ten temat pomogą znaleźć męża?
W wielu oknach migotały bożonarodzeniowe lampki. Kasia nie zamierzała stawiać choinki w domu. Po co? I tak świętować będzie u rodziców, jak zwykle. Skręciła w cichą uliczkę i nagle usłyszała za sobą kroki. Zrobiło się jej nieswojo, więc obejrzała się.
Kilka metrów za nią szedł młody mężczyzna. Twarzy nie było widać, bo kaptur rzucał na nią cień. Kasia mocniej ścisnęła torebkę i przyspieszyła.
Gdy doszła do najbliższego domu, skręciła za róg i przywarła plecami do ściany, wstrzymując oddech. Minęło kilka sekund, a mężczyzna nie przechodził. W końcu nie wytrzymała, wychyliła głowę – i niemal natychmiast zderzyła się z nim.
– Czego pan chce? Dlaczego mnie śledzi? Wezwę policję! – powiedziała drżącym ze strachu głosem. – Pomocy! – dodała dla większego efektu.
Mężczyzna nagle odsunął kaptur.
– Katarzyna Nowak, to ja, Tomasz Kowalski – uśmiechnął się.
– Tomasz? – Kasia naprawdę nie poznała w tym wysokim, barczystym mężczyźnie swojego byłego ucznia z pierwszego rocznika. – Chcesz mnie okraść? – spytała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Ależ skąd. Już któryś dzień z rzędu odprowadzam panią wieczorami do domu. gwałtownie robi się ciemno, w podwórkach brak latarni, a i czasy niespokojne. Dziś wyjątkowo długo pani została w szkole.
– Często mnie odprowadzasz? – zdziwiła się. – Nie zauważyłam. Dziś rzeczywiście późno – powiedziała zamyślona. – Zeszytami się zasiedziałam, oceny wpisywałam.
– A choinka w szkole już była? – spytał wciąż uśmiechnięty Tomasz.
– Była, wczoraj. – W końcu i ona się uśmiechnęła.
– Jak ja to lubiłem, gdy na korytarzu stała żywa choinka, pachnąca świętami i prezentami. I jak ciężko było się uczyć w ostatnich dniach przed Bożym Narodzeniem – dodał z nostalgią. – Chodźmy, odprowadzę panią do domu.
– Nie trzeba, Tomku – zaczęła protestować już spokojniejsza. – To całkiem blisko.
– Niech się pani nie boi. Dawno pani nie widziałem. Tak blisko – dodał poważniej.
Szli pustą ulicą. Kasia wypytywała byłego ucznia, jak mu się wiedzie, czym się zajmuje. Tomasz opowiedział, iż robi różne rzeczy – od naprawy komputerów po ich sprzedaż. Planuje z kolegą otworzyć własny sklep.
– Znają go panią. To Marek Wiśniewski. Więc jeżeli coś z komputerem, mogę pomóc – zapewnił swoją nauczycielkę.
Zatrzymali się przed jej blokiem.
– Odprowadzając panią, nigdy nie widziałem światła w oknach. Więc nikt nie czeka – rzucił, patrzącKatarzyna spojrzała na niego, a w jej sercu rozlało się ciepło, które przepędziło wszystkie wątpliwości, i pomyślała, iż może wreszcie nadszedł czas, by uwierzyć, iż szczęście jest na wyciągnięcie ręki.