Pragnęłam córki, ale Bóg dał mi syna. I płakałam na jego ślubie…
Gdy Aleksander i Kinga świętowali huczne, kolorowe, głośne wesele, a każdy gość z zachwytem wznosił toast za młodych, nikt nie zauważył, jak w ciemnym kącie sali pewna kobieta ukradkiem ocierała łzy. To była matka pana młodego — Lucja Kowalska. I płakała wcale nie ze wzruszenia. Jej serce ściskało się nie z radości, ale z samotności, która, jak sądziła, miała odtąd stać się jej wiecznym towarzyszem.
Dawno temu jej mama powiedziała: „Syna urodzisz — zostaniesz sama. Rodź dalej, może choć dziewczynka będzie. Córka — dla matki, syn — dla żony”. Wtedy Lusia tylko machnęła ręką. Wydawało się, iż życie dopiero się przed nią otwiera, po co się spieszyć?
Już w młodości marzyła o córce. Wyobrażała sobie, jak myje rankiem małą, okrągłą buzię, jak splata loczki, wiąże kokardy. choćby imię wymyśliła wcześniej — Anielka. Kupiła niebieskie pieluszki, prosiła koleżankę, by nie oddawała ubranek swojej córeczki — nagle się przydadzą.
Ale los postanowił inaczej. Urodził się chłopiec. Aleksander. I choć do żadnej Anielki oczywiście nie pasował, był tak dobry, czuły i kręcony, iż Lusia długo patrzyła na niego i myślała: „No, prawie jak dziewczynka…”
Dopóki był malutki, brano go choćby za dziewczynkę. Potem — wyrósł, stał się mężczyzną, niezależnym, pewnym siebie. Ale charakter pozostał łagodnym, dobrym, otwartym. Była z niego dumna. ale gdzieś w środku tlił się żal — a może gdyby nie bała się, nie odeszła od męża, nie została sama, urodziłaby tę wymarzoną Anielkę…
Gdy Aleksander przyprowadził do domu Kingę, Lucja od razu wszystko zrozumiała. Ich spojrzenia, ich śmiech, sposób, w jaki trzymali się za ręce — to była miłość, prawdziwa, szczera. Wtedy Lusia nie zdołała powiedzieć tego, z czym podeszła. Jedynie poprosiła: „Nie zostawajcie zbyt późno…”
Aleksander posłusznie skinął głową, ale już wtedy w jego oczach było widać: ten chłopak nie jest już chłopcem. To mężczyzna, który sam podejmuje decyzje.
Gdy pół roku później oświadczył, iż się żeni, Lucja niemal się udusiła ze zdumienia.
— Może zaczekacie? Choćby dyplom zdobył… — próbowała go przekonać.
— Mamo, miłość nie czeka — uśmiechnął się. — Kinga i ja — to jest siła! Z nią mogę wszystko.
Wesele było huczne, radosne, z muzyką, tańcami. I oto w samym środku zabawy, gdy wszyscy ryczeli ze śmiechu, Lucja siedziała z boku i cicho patrzyła na pana młodego. Na swojego syna. Już nie małego, kręconego chłopczyka, ale dorosłego mężczyznę, który wyfrunął w swoje życie.
Kinga nie pozostała obojętna. Podeszła, delikatnie położyła dłoń na ramieniu teściowej:
— Lucjo Kowalska, płaczecie? Coś się stało?
— Nie, Kochanie… To tylko… emocje… — odparła i odwróciła głowę.
Ale Kinga nie ustąpiła. Wtedy Lucja opowiedziała jej wszystko — o marzeniu o córce, o strachu przed samotnością, o tym, jak trudno być kobietą, która ma tylko syna. Kinga słuchała, nie przerywając. A potem ją przytuliła.
— Może ja stanę się waszą córką? — powiedziała. — Bardzo bym tego chciała.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Kinga i Aleksander wynajęli mieszkanie, później kupili własne. Żyli osobno, ale zawsze zapraszali Lucję do siebie. Na święta, na weekendy. Kinga często dzwoniła, pytała o radę. A potem… urodziła się wnuczka. Taka kręcona, taka słodka — żywy portret Aleksandra, i ta wymarzona Anielka z młodzieńczych snów.
Gdy Lucja po raz pierwszy wzięła malutką na ręce, znów zapłakała. Ale tym razem — ze szczęścia. Kinga, widząc to, tylko szepnęła: „Teraz jesteś babcią. Bardzo cię kochamy”.
Minęły lata. Aleksander zrobił karierę, Kinga założyła własną firmę, a Lucja wprowadziła się do nich. Przestronne mieszkanie, własny pokój, troska i opieka — wszystko, o czym może marzyć kobieta w jej wieku.
Teraz z uśmiechem wspomina tamto wesele, te łzy. Często siedzi na ławce przed blokiem z koleżanką — jedna ma córkę w Anglii, dzwoni raz na miesiąc, druga dwóch synów, obaj zaglądają codziennie.
— Najważniejsze nie to, kto się urodził — mówi Lucja. — Najważniejsze, jak wychowasz. Chciałam córkę… A los dał mi syna. I córkę w dodatku. Dziękuję Ci, Panie.
A gdy patrzy, jak wnuczka bawi się w piaskownicy, znów w myślach mówi do swojej mamy: „Myliłaś się. Syn też może być dla matki. jeżeli ona sama go tak wychowała…”