Marzenia na kołach: Podróż przez ból ku wolności

polregion.pl 2 dni temu

Marzenia na czterech kołach: droga przez ból i wolność

Małgorzata i Krzysztof, mieszkający w małym miasteczku pod Opolem, w końcu spełnili swoje wielkie marzenie. Latami oszczędzali, odmawiając sobie małych i dużych przyjemności, sprzedawali warzywa z działki, brali się za dorywcze prace. Łączył ich jeden cel: kupić solidne auto i wyruszyć w podróż, o której marzyli od dnia ślubu.

I stało się! W garażu obok podstarzałej Syrenki stanął lśniący czarny SUV. Krzysztof, promieniejąc z dumy, krążył wokół niego, delikatnie dotykając wypolerowanego lakieru, jakby bał się spłoszyć cud. Małgorzata siedziała na fotelu pasażera, z zamkniętymi oczami, wyobrażając sobie dalekie horyzonty, które tak pragnęła zobaczyć u boku męża.

Trasa była zaplanowana co do kilometra już lata temu. Krzysztof obliczył spalanie, zaznaczył stacje benzynowe i pola namiotowe, rozpisał każdy dzień podróży, uwzględniając postoje. Zajął się techniczną stroną: drogą, naprawami, wyborem trasy. Małgorzata zaś przygotowała listę knajpek i restauracji, gdzie mieli próbować lokalnych przysmaków. Przeszukała każdą atrakcję po drodze: gdzie zrobić zdjęcie, co zwiedzić, które muzea odwiedzić. Ich przygotowania były perfekcyjne, jakby szykowali się na wyprawę życia.

O marzeniu tym nie powiedzieli ani córce, ani zięciowi. To było ich osobiste, ukryte pragnienie, wspólny sekret. Po co wciągać dzieci?

Lato dobiegało końca. Pozostało tylko dokończyć ostatnie sprawy na działce i można było ruszać w drogę. Tego dnia zamykali sezon: odcięli wodę, schowali narzędzia, zapakowali słoiki z ogórkami, jabłka i marchewki do bagażnika Syrenki. Dwadzieścia kilometrów do miasta minęło jak sen. Krzysztof cicho nucił ulubioną piosenkę, a Małgorzata, z uśmiechem na twarzy, patrzyła przez okno, wyczekując ich wielkiej przygody.

Nagle piosenka urwała się. Krzysztof kurczowo złapał kierownicę, jego twarz zbladła, a on gwałtownie wcisnął hamulec. Auto zarzuciło, pas wbił się w klatkę piersiową Małgorzaty. Krzysztof osunął się na kierownicę. Zamarła, nie mogąc się poruszyć, a potem, z krzykiem, rzuciła się ku niemu. Nie oddychał. Jej palce drżały, serce waliło, umysł nie chciał pojąć, co się stało.

Małgorzata zadzwoniła po pogotowie, chwyciła butelkę wody, zmoczyła chusteczkę, próbując ocucić męża. Ale on nie reagował. Lekarze, którzy dotarli po kilku minutach, potwierdzili najgorsze: Krzysztof nie żył. Mówili coś o sercu, ale słowa tonęły w dudniącej pustce. Przyjechała policja, córka z zięciem. Zadawali pytania, składali kondolencje. Córka szlochała, a Małgorzata siedziała na fotelu pasażera, jak skamieniała, patrząc, jak zabierają ciało jej Krisia.

Następne dni przeszły jak we mgle. Poruszała się automatycznie: szła, gdzie kazano, robiła, co mówiono, kiwała głową, gdy trzeba. Nie płakała — łzy jakby wyschły w środku. Jej dusza umarła razem z mężem, zostawiając tylko pustą skorupę zamkniętą w czterech ścianach mieszkania.

Minęło dziewięć dni, czterdzieści, trzy miesiące. Córka Kinga przychodziła, przynosiła zakupy, próbowała rozmawiać, ale matka milczała, oderwana, jak duch.

Pewnego dnia Kinga niespodziewanie spytała:

— Mamo, a czyje auto stoi w naszym garażu?

— Krzysiek kupi… — zaczęła Małgorzata, ale głos się załamał.

Wtedy fala wspomnień uderzyła: zakup auta, zachwyt Krzysztofa, jego głośny śmiech, ich plany. Odechciało się oddychać, łzy paliły oczy. Rozpłakała się po raz pierwszy od miesięcy, nie słysząc pytań córki: „Tata kupił? Kiedy? Czemu nie powiedzieliście? Za jakie pieniądze?”. Pytania sypały się gradem, ale Małgorzata nie potrafiła odpowiedzieć — płakała wniebogłosy, rozumiejąc, iż nigdy już nie zobaczy jego uśmiechu, nie usłyszy głosu, nie poczuje ciepła jego dłoni.

Płakała cały dzień i prawie całą noc. Zasnęła nad ranem, a po przebudzeniu zrozumiała: trzeba żyć dalej. Bez niego. To będzie trudne, prawie niemożliwe, ale trzeba.

Z nadejściem wiosny Małgorzata zebrała się na działkę. Może z przyzwyczajenia, a może po to, by zająć czymś myśli, by nie utonąć w pustce. W plecaku Krzysztofa — którego nie tknęła od tamtego dnia — znalazła znaną teczkę. Czarną, sfatygowaną, z ich marzeniem w środku.

Otworzyła. Serce zaczęło bić tak gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z piersi, a potem ściśnięte zostało w kulkę. „Jakie teraz marzenia? Nie ma marzeń!” — pomyślała z bólem, zatrzaskując teczkę. Chciała odłożyć ją jak najdalej, ale w końcu wrzuciła do torby.

Na działkę pojechała pociągiem. Zięć obiecywał wozić ich SUV-em, ale sprawy go pochłonęły i Małgorzata nie miała mu tego za złe. Rozumiała — młodzi mają swoje życie. A auto? Niech będzie ich. Ona już go nie potrzebowała.

Wieczorem, siedząc w ciszy domku, przypomniała sobie o teczce. Wyjęła ją, otworzyła — i natychmiast zamknęła. Ból. Następnego dnia znów nie wytrzymała, zaczęła kartkować. Potem czytać. I tak każdego wieczora. Przeglądała notatki Krzysztofa, jego drobiazgowe zapiski o trasie, stacjach, noclegach. Z każdym dniem ból stawał się cichszy, a w sercu zapalała się iskra. Wydawało się, iż on jest obok i znów razem planują podróż.

Pod koniec lata Małgorzata ożyła. Wiedziała, co zrobić. Wróciła do miasta i zapisała się na kurs prawa jazdy — nie byle jaki, tylko ekstremalny. Podróż w pojedynkę to poważna sprawa. Młody instruktor patrzył na nią sceptycznie, ale ona, jak uparta uczennica, uczyła się, ściskając kierownicę, aż ręce drżały z wysiłku.

I udało się! Prawo jazdy miała w kieszeni.

Pewnego wieczoru Małgorzata przyszła pod dom córki. SUVLekko nacisnęła pedał gazu, uśmiechając się przez łzy do pustego fotela obok, bo w końcu ich podróż miała się rozpocząć na dobre.

Idź do oryginalnego materiału