– Dzień dobry, mamusie! Jak się macie? – Wczesnym rankiem do sali poporodowej weszła sympatyczna lekarka, położnik-ginekolog. W białym fartuchu i nakrochmalonej czepeczce wyglądała niesamowicie elegancko.
Podeszła do łóżka po lewej stronie, gdzie młodziutka mama leżała zwrócona plecami do ściany.
– Nowak, nie udawaj, iż śpisz. Odwróć się na plecy. Muszę zbadać twój brzuch – powiedziała stanowczo.
Nowak niechętnie się odwróciła. Kasia od razu ją rozpoznała – rodziły tej nocy prawie równocześnie. Lekarka pochyliła się, odsunęła kołdrę, podwinęła podartą koszulę szpitalną i delikatnie ucisnęła brzuch.
– Świetnie. Za chwilę przyniosą synka na karmienie. Gotowa? – Zapytała, przykrywając ją i prostując się.
Młoda mama szeroko otworzyła przestraszone oczy.
– Nie będę go karmić – powiedziała z rozpaczą w głomie.
– A to dlaczego?
– Proszę, nie przynoście mi go – błagalnie spojrzała na lekarkę.
– Co to za nowe wiadomości, Nowak? Nie chcesz widzieć synka? Chcesz się go wyrzec? – domyśliła się lekarz.
Dziewczyna skinęła głową. Lekarka spojrzała na nią z wyrzutem.
– Zróbmy tak. Skończę obchód, a potem porozmawiamy. Masz czas się zastanowić. – Odwróciła się i podeszła do Kasi.
– A u pani jak? – Lekarka pochyliła się nad nią. – Wszystko w porządku. Drugie dziecko? Przynosimy malucha na karmienie?
– Tak, oczywiście – odpowiedziała gwałtownie Kasia.
Lekarka patrzyła na nią przez chwilę, jakby chciała coś dodać. Potem spojrzała na Nowak, która znów odwróciła się do ściany, westchnęła i wyszła.
Gdy drzwi się zamknęły, Kasia usiadła na łóżku i opuściła nogi na podłogę.
– Jak masz na imię? – Poczekała, ale sąsiadka milczała. – Rodziłyśmy razem w nocy. Ty trochę wcześniej. Słuchaj, dlaczego nie chcesz widzieć synka?
Młoda mama nie odpowiedziała.
– Mojemu synkowi jest już pięć… – Kasia zamilkła na moment, po czym nagle spytała:
– Chłopak, ojciec… rzucił cię? Za późno było na aborcję? Myślisz, iż sama nie dasz rady? Mówią, iż jak Bóg da dziecko, to i na dziecko da. Zobaczysz. – Kasia mówiła do nieruchomych pleców Nowak.
– Twój malec po szpitalu trafi do domu dziecka. Nigdy nie poczuje ciepła swojej mamy, twojego zapachu. Obcy ludzie będą się nim opiekować. Będzie myślał, iż któraś z nich jest jego mamą. Będzie patrzył w oczy każdej, licząc, iż to ta jedyna. Ale one będą przychodzić i odchodzić – przecież mają własne dzieci. A twój synek będzie płakał i wołał mamy.
Później trafi do domu dziecka. Całe życie będzie szukał ciebie. Myślisz, iż zapomnisz? Wykreślisz go z życia? Minie czas, a ty pożałujesz swojej decyzji. A jeżeli ktoś go adoptuje, inną kobietę będzie nazywał mamą…
– Dlaczego wszyscy się mnie czepiają? To nie wasza sprawa! Nic o mnie nie wiecie! – wykrztusiła Nowak, głos jej drżał od łez.
– Masz rację, nie wiem – zgodziła się Kasia. – Ale nie rezygnuje się tak po prostu z dziecka, zwłaszcza po przeżyciu porodu, po usłyszeniu jego krzyku. A wiesz co? To dobrze, iż cię zostawił. Lepiej teraz niż później. Był słabeuszem, nie kochał ciebie, nie pokochałby syna. Z mężem też można być samotną matką.
Ja z mężem wzięliśmy ślub na trzecim roku studiów. Egzaminy zdawałam z ogromnym brzuchem. Stresowałam się i urodziłam dwa tygodnie przed terminem. Myślałam, iż sprawię mu radość. Mężczyźni przecież marzą o synach. Ale w nim ojciec się nie obudził. A ze mnie, szczerze mówiąc, wyszła głupia i niedoświadczona matka.
Gdy wróciłam ze szpitala, marzyłam o nowym łóżeczku, wózku, ubrankach kupionych z miłością. Ale teściowa przywiozła łóżeczko po wnuczce, córce jej starszego syna. Stamtąd też wzięła ubranka. Wózek mąż pożyczył od znajomych – sfatygowany, wytarty. Powiedział, iż na nowy nie ma pieniędzy.
Serce mi się krajało, iż mój synek będzie chodził w cudzych śmieciach, w różowych bluzeczkach i czapeczkach. Nie byliśmy przecież biedakami, a wyglądaliśmy na żebraków. choćby później, gdy mąż zaczął więcej zarabiać, przynosił ubrania po kuzynach.
Moi rodzice coś kupowali, ale dziecko gwałtownie rośnie, ciągle czegoś potrzeba. Na moje pretensje mąż odpowiadał, iż brakuje pieniędzy. Że jak pójdę do pracy, to sobie ubieram synka w nowości. Jakby nóż w serce wbił. Syn okazał się tylko mój.
Ciągle mi wypominał, iż siedzę w domu, nie pracuję. A ja kręciłam się jak wiewiórka w kołowrotku. Nic nie zdążyłam, nic nie umiałam. Gdy Szymek płakał, rzucałam wszystko i biegłam do niego. O jakich obowiązkach mogła być mowa?
Rzuciłam w kąt choćby siebie. Po porodzie przytyłam, w nic się nie mieściłam. Z mężem rozmowy na ten temat były bezcelowe. Mogłabym iść do pracy, ale z kim zostawić synka? Moi rodzice jeszcze młodzi, do emerytury daleko, nie mogli pomóc.
Szymkowi nie było jeszcze dwóch lat, gdy oddałam go do żłobka. Serce pękało. Miałam przecież męża. Ale co było robić? Mówił tylko o pieniądzach.
Gdy wróciłam do pracy, mąż wziął kredyt i kupił drogi samochód. Znów brakowało na wszystko. Widziałabyś, w czym chodziłam do biura. Ubrania obciskały mnie jak kiełbaski. Wstyd był straszny. Syn w cudzych rzeczach, ja sobie odpuściłam, a on sobie autko kupił.
Mamusie w parku chwaliły się, jak to jedna dostała od męża pierścionek z diamentem, druga futro. A ja choćby nowej sukienki nie byłam warta. Tłumaczyłam go – studenci, ledwo na nogach stanęli, a tu dziecko…
Moi rodzice pomagali. Mama zobaczyła kiedyś, w czym chodzę do pracy, i natychmiast kupiła mi nowe ubrania.
Kłótnie z mężem były coraz częstsze. Pewnego dnia przypadkiem odkryłam, iż ma kochankę.
– A czego się spodziewałaś? Spójrz,Po latach okazało się, iż to właśnie Liza, niegdyś wahająca się, czy zatrzymać dziecko, stała się najszczęśliwszą z nas wszystkich – z trójką maluchów, mężem, który dźwigał zakupy i tacierzyńskim, i domem pełnym śmiechu, gdzie zawsze pachniało świeżo upieczonym ciastem.