**Dziennik osobisty**
„Mamo, jeżeli będziesz przeszkadzać, odejdę. Na zawsze.”
W dzień swoich urodzin Wanda wstała wcześniej niż zwykle. Pokroiła warzywa na sałatki, zamarynowała mięso, obrała ziemniaki i poszła do fryzjera. Gdy wróciła, od razu zabrała się do gotowania.
— Wszystkiego najlepszego, mamo! Jesteś piękna. W twoim dowodzie muszą mieć zły rok urodzenia, wyglądasz na dziesięć lat młodszą — powiedział Jakub, ledwo przebudzony, w samych bokserkach, i pocałował Wandę w policzek.
— Ogarnij się i pomóż mi. Boję się, iż sama nie zdążę — odparła Wanda.
— Dobra, zaraz wracam — odkrzyknął, ale w połowie drogi do łazienki zatrzymał się. — Może zawołamy Anię? Ona lepiej się na tym zna.
— Niezły pomysł. Zadzwoń, niech przyjdzie i pomoże — zgodziła się Wanda.
Gdy Jakub, już ubrany, ogolony i pachnący wodą kolońską, wszedł do kuchni, Ania kroiła warzywa, a mama przecierała kieliszki ręcznikiem.
— Jesteście takie zgranie — zauważył, podkradając z deski plaster ogórka.
Dziewczyna odwróciła się do niego, nadstawiając usta do pocałunku, ale Jakub tego nie wykorzystał i odszedł. Wanda to zauważyła. „Wstydzi się mnie” — pomyślała.
— Jakub, rozstaw stół w pokoju i nakryj obrusem. Jest na górnej półce w szafie — poprosiła, żeby rozładować atmosferę.
— Rozkaz! — odparł, stając na baczność. Grzywka jeszcze wilgotnych włosów spadła mu na czoło. Strząsnął ją energicznym ruchem głowy.
— Dorosły, a zachowuje się jak dziecko — uśmiechnęła się Wanda.
— Mamo, ilu będzie gości? — krzyknął Jakub z pokoju.
— Razem z nami dziewięć — odpowiedziała po chwili namysłu.
Wychowała syna sama i nic — wyrósł na przystojniaka. Zawsze marzyła o dużej, zgodnej rodzinie. Ojciec zmarł wcześnie, a mąż odszedł trzy lata po narodzinach Jakuba. Swojego życia osobistego już nie ułożyła. Ale syn się ożeni, wtedy będzie miała rodzinę. Tylko czemu Jakub zwleka? Dwadzieścia sześć lat — najwyższy czas. I Ania jej się podobała, porządna, skromna dziewczyna z dobrego domu. Może niedługo ślub, potem wnuki… Wanda uśmiechnęła się do swoich myśli.
Mięso w piekarniku było prawie gotowe. Czas ugotować ziemniaki.
— Aniu, nie zapomnij pokroić chleba… — Przerwał jej dzwonek do drzwi.
Wanda obrzuciła wzrokiem świąteczny stół, w przedpokoju sprawdziła w lustrze, czy wszystko w porządku, zdjęła fartuch i otworzyła drzwi.
Goście zjawiali się stopniowo. Na stoliku pod oknem już stało kilka bukietów róż, roznosząc słodkawy zapach. Obok leżały prezenty w ozdobnych torebkach i pudła przewiązane wstążkami.
Jakub znał wszystkich: przyjaciółka mamy z dzieciństwa z mężem, szefowa księgowości, gdzie Wanda pracowała (bez męża, bo go nie miała), jeszcze jedna koleżanka z biura z mężem. Goście gromadzili się przy stole, gawędząc i zerWanda spojrzała na Jakuba i Anię, a potem na Oliwię, która uśmiechała się ciepło do jej syna, i w końcu zrozumiała, iż szczęście rodziny nie polega na tym, by wszystko układało się według jej planów, ale by każdy mógł kochać tak, jak czuje.