Mamo, jeżeli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę. Na zawsze…
Dominik wszedł do przedziału podmiejskiej elektryczki i rozejrzał się. Wolnych miejsc było pod dostatkiem. Wybrał to przy oknie. Co chwilę z hukiem otwierały się drzwi, wpuszczając nowych pasażerów.
Naprzeciw niego usiadła para starszych małżonków. Kobieta zaszeleściła reklamówką, wyjęła dwa drożdżowe rogaliki i zaczęli jeść. W przedziale uniósł się apetyczny zapach świeżego ciasta. Dominik dyskretnie odwrócił się do okna.
— Młody człowieku, proszę, weź pan — kobieta wyciągnęła w jego stronę drugiego rogalika.
— Nie trzeba, dziękuję — uśmiechnął się.
— Weź pan, prawie dwie godziny jazdy.
Dominik wziął rogalik i odgryzł sporą część. Wydał mu się nieziemsko pyszny! Z głośników dobiegł zgrzyt, a przez szum przebił się męski głos przerywany sykiem: *„Odjazd pociągu za… minuty… Skład jedzie do stacji… przez wszystkie przystan… z wyjątkiem… Powtarzam…“*
— Młody człowieku, co on powiedział? Jakie stacje omija? — zaniepokoiła się kobieta.
Dominik wzruszył ramionami. Jechał do końca, nie słuchał.
— Mówiłam ci, żeby wsiąść do zwykłej elektryczki, ze wszystkimi przystankami. Nigdy mnie nie słuchasz — zaczęła wymyślać mężowi. — Co teraz zrobimy? Będziemy musieli wysiąść wcześniej i czekać na następny pociąg…
Uspokoiła się dopiero, gdy mężczyzna z sąsiedniego rzędu powiedział, iż pociąg zatrzyma się na ich stacji. Kłótnia ucichła, Dominik dojadł rogalik i patrzył przez okno na migające drzewa, na promienie słońca przebijające się przez młodą zieleń liści, stacje i miasta. W przedziale zrobiło się duszno, a po plecach spływały mu strużki potu pod grubym materiałem wojskowego munduru.
Wyobrażał sobie, jak wróci do domu, jak ucieszy się mama, jak stanie pod chłodnymi strumieniami prysznica… Już nie mógł się doczekać, kiedy zrzuci tę znienawidzoną po roku służby formę, założy dżinsy, t-shirt i adidasy, i nie będzie musiał myśleć o wczesnych pobudkach i apelach. Wydawało mu się, iż prześpi całą dobę na swoim miękkim kanapie, a rano znajdzie na kuchennym stole pod ściereczką stos rumianych racuszków, które zostawiła mu mama na śniadanie…
*„Ciekawe, jak się ma Ania. Chociaż minął tylko rok, pewnie kilka się zmieniła…“* Przed oczami stanęła mu drobna dziewczyna z kasztanowymi włosami i zielonymi oczami. Była rok młodsza, mieszkała w sąsiednim bloku i w tym roku dopiero kończyła liceum. Wcześniej choćby na nią nie zwracał uwagi. Taka jak wszystkie, nic specjalnego.
Wieczorem przed jego wyjazdem cała paczka zebrała się na podwórku przy placu zabaw. Marek beształ Dominika za głupią, nieprzemyślaną decyzję o rzuceniu studiów i pójściu do wojska. Piotrek go poparł, mówiąc, iż gdyby nie matka, może sam by poszedł. Dziewczyny narzekały, iż paczka się rozpada, ale same siedziały w telefonach i chichotały.
Ania, którą wszyscy uważali za małą, nagle poważnie oznajmiła, iż będzie na niego czekać. Wszyscy zamilkli, a dziewczyna spłonęła rumieńcem.
— Dominiku, chyba masz narzeczoną — zaśmiał się Piotrek.
— No wy dajcie spokój! — Ania obraziła się i uciekła.
— Czemu się śmiejesz? Niech czeka. Wrócę i się ożenię — pół żartem, pół serio powiedział Dominik i szturchnął Piotrka w ramię tak, iż ten o mało nie spadł z ławki.
Dominik nikomu nie powiedział prawdziwego powodu swojej decyzji, choćby Piotrkowi i Markowi. Poszedł na studia, jak chciał ojciec. Uczył się do wiosny, aż nagle ojciec odszedł od rodziny. Okazało się, iż ma inną kobietę, która spodziewała się jego dziecka. Świat runął w jednej chwili, a wraz z nim autorytet ojca. Dominik porzucił studia i zgłosił się do wojska. To był jego protest przeciwko postępkowi ojca.
Mama oczywiście płakała. A on obiecał, iż wróci za rok i zdecyduje, co dalej — może wróci na studia, ale zaocznie.
Rok służby minął, Dominik wracał do domu. Myśli o zemście na ojcu odeszły w niepamięć. Tęsknił za mamą, za swoim mieszkaniem, podwórkiem i przyjaciółmi. Zrobił dobrze — przed nim było całe życie.
Na kolejnej stacji wysiedli małżonkowie, a ich miejsce zajęła młoda para. Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce. Dominik znów zaczął myśleć o Ani. Przez cały rok wracał pamięcią do jej słów i swojej odpowiedzi. I teraz już nie wydawało mu się to żartem.
Pociąg zatrzymał się na peronie. Dominik wysiadł i sprężyście ruszył w stronę przejścia podziemnego. Jako dziecko lubił słuchać, jak odbijały się w nim kroki — wydawało mu się wtedy, iż razem z nim idą setki ludzi. choćby się oglądał, żeby to sprawdzić. A ojciec się śmiał i mówił, iż to tylko echo.
Wyszedł na plac przed dworcem i ruszył pieszo do domu. Chciał odetchnąć znajomym powietrzem, rozprostować nogi i ochłonąć. Pod blokiem spotkał sąsiadkę.
— To Dominik wrócił? Matka się ucieszy…
Nie czekał na windę, wbiegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie. Zadzwonił i nasłuchiwał. Dopiero teraz pomyślał, iż mama mogła wyjść — nie powiedział przecież, kiedy dokładnie wróci.
Ale zamek zaskoczył, drzwi się otworzyły, a mama uradowana klasnęła w dłonie. Raz go przytulała, raz odpychała, żeby upewnić się, iż to naprawdę on, żywy i zdrowy, a nie sen. Wymówiła mu, iż nie uprzedził, i zakrzątnęła się w kuchni. Gdy ona gotowała, Dominik stanął pod prysznicem. Mama zdążyła położyć na pralce ręcznik i ubranie.
Dżinsy okazały się za ciasne i za krótkie, tak samo jak t-shirt.
— Urosłeś! — zdziwiła się, gdy wszedł do kuchni. — Nic nie szkodzi, teraz cię nakarmię, a potem skoczę do sklepu po nowe ubrania.
— Nie trzeba, jakoś będzie — powiedział Dominik, siadając do stołu.
— A w czym będzAnia uśmiechnęła się łzawo, patrząc, jak Dominik trzyma ich córeczkę, i w końcu poczuła, iż ich życie, mimo trudnych początków, będzie szczęśliwe.