„Mamo, jeżeli nie zaakceptujesz mojego wyboru, odejdę. Na zawsze…
Tomasz wszedł do przedziału podmiejskiej elektryczki i rozejrzał się. Wolnych miejsc było pod dostatkiem – mógł wybrać dowolne. Usiadł przy oknie. Co chwilę drzwi wagonu rozsuwały się z hałasem, wpuszczając nowych pasażerów.
Naprzeciwko usiadła para starszych małżonków. Kobieta zaczęła szurać reklamówką, wyjęła dwie drożdżówki i zaczęli jeść. Zapach świeżego ciasta rozniósł się po przedziale. Tomasz delikatnie odwrócił się w stronę okna.
— Młody człowieku, proszę weźcie — kobieta podała mu jedną z bułek.
— Dziękuję, ale nie trzeba — uśmiechnął się.
— Weźcie, weźcie, jeszcze prawie dwie godziny jazdy.
Tomasz w końcu wziął drożdżówkę i odgryzł spory kawałek. Była przepyszna! Z głośników rozległ się skrzekliwy głos mężczyzny, przerywany szumem: *„Pociąg odjedzie za… minuty… Trasa prowadzi do stacji… z pominięciem… Powtarzam…”*
— Młody człowieku, co powiedział? Które stacje omija? — zaniepokoiła się kobieta.
Tomasz wzruszył ramionami. Jechał do końca linii, nie słuchał.
— Mówiłam ci, żeby wsiąść do zwykłej elektryczki, z wszystkimi przystankami! Nigdy mnie nie słuchasz! — zaczęła wyrzucać mężowi. — Co teraz zrobimy? Będziemy musieli wysiąść wcześniej i czekać na następny pociąg…
Uspokoiła się dopiero, gdy sąsiad z drugiego rzędu potwierdził, iż ich przystanek będzie obsłużony. Spór ucichł, Tomasz dojadł bułkę i wpatrywał się w okno, w migające za szybą drzewa, w promienie słońca przebijające się przez młode liście, w mijane stacje i miasta. W przedziale zrobiło się duszno, pot spływał mu po plecach pod grubym wojskowym mundurem.
Wyobrażał sobie, jak wróci do domu, jak ucieszy się mama, jak stanie pod mocnym strumieniem prysznica… Tak bardzo chciał już być w domu, zdjąć znienawidzony mundur, włożyć jeansy, t-shirt i trampki, zapomnieć o pobudkach i apelach. Wydawało mu się, iż prześpi całą dobę na swojej wygodnej kanapie, a rano znajdzie na kuchennym stole pod ściereczką stos rumianych racuszków, które mama zostawiła na śniadanie…
*„Ciekawe, jak się zmieniła Ola. Chociaż, minął tylko rok, pewnie kilka się różni…”* Przed oczami stanęła mu drobna dziewczyna z kasztanowymi włosami i zielonymi oczami. Była o rok młodsza, mieszkała w sąsiednim bloku i w tym roku kończyła dopiero liceum. Wcześniej choćby na nią nie zwracał uwagi. Taka sobie dziewczyna, nic specjalnego.
Wieczorem przed jego wyjazdem cała paczka zebrała się na osiedlowym placu zabaw. Marek krytykował go za głupią decyzję o rzuceniu studiów i pójściu do wojska. Piotrek bronił Tomasza, mówiąc, iż gdyby nie matka, sam by pewnie też się zgłosił. Dziewczyny żałowały, iż grupa się rozpadnie, ale same przeglądały telefony i chichotały.
Wtedy Ola, którą wszyscy uważali za małą, nagle powiedziała poważnie, iż będzie na niego czekać. Wszyscy umilkli, a ona zaczerwieniła się i gwałtownie wstała.
— Tomku, chyba masz narzeczoną — zaśmiał się Piotrek.
— Odfajkujcie się — obraziła się Ola i uciekła.
— No i po co się śmiejesz? Niech czeka. Wrócę i się ożenię — półżartem, półserio odparł Tomasz, popychając Piotrka tak, iż tamten omal nie spadł z ławki.
Nikomu nie powiedział, dlaczego tak zrobił, choćby Piotrkowi ani Markowi. Zaczął studia, jak chciał ojciec. Dotrwał do wiosny, aż nagle tata opuścił rodzinę. Okazało się, iż ma inną kobietę, która spodziewała się jego dziecka. Świat Tomasza runął w jednej chwili, podobnie jak autorytet ojca. Rzucił studia i poszedł do wojska. To był jego bunt.
Mama oczywiście płakała. Ale obiecał, iż wróci za rok i zdecyduje, co dalej – może wróci na studia, ale zaocznie.
Rok minął. Tomasz wracał do domu. Myśli o zemście na ojcu dawno odeszły. Tęsknił za mamą, za swoim pokojem, za podwórkiem i znajomymi. Wiedział, iż postąpił słusznie – całe życie było jeszcze przed nim.
Na kolejnej stacji wysiedli starsi państwo, a ich miejsce zajęła młoda para. Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce. I znów Tomasz pomyślał o Oli. Przez cały rok wracał do jej słów i swojej odpowiedzi. Już nie wydawało mu się to żartem.
Pociąg zatrzymał się na peronie. Tomasz wysiadł i sprężystym krokiem ruszył w stronę przejścia podziemnego. Jako dziecko lubił słuchać, jak kroki odbijają się od ścian – wydawało mu się, iż idzie w tłumie setek ludzi. choćby się odwracał, by to sprawdzić. A tato się śmiał i mówił, iż to tylko echo.
Wyszedł z tunelu na dworcowy plac i ruszył pieszo do domu. Chciał odetchnąć znajomym powietrzem, rozprostować nogi i ochłonąć. Pod blokiem spotkał sąsiadkę.
— Czy to nie Tomasz wrócił? Matka się ucieszy…
Nie czekał na windę, pobiegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie. Zadzwonił do drzwi i wstrzymał oddech. Dopiero teraz pomyślał, iż mama mogła wyjść – nie powiedział przecież, kiedy dokładnie wróci.
Ale zamek zaskoczył, drzwi się otworzyły, a mama klasnęła w dłonie. Raz go przytulała, raz odsuwała, by się upewnić, iż to naprawdę on, żywy i zdrowy, a nie sen. Złajała go za brak ostrzeżenia, po czym zakrzątnęła się w kuchni. Gdy przygotowywała kolację, on stanął pod prysznicem. Mama zdążyła już położyć ręcznik i ubranie na pralce.
Jeansy okazały się za ciasne i za krótkie, podobnie jak koszulka.
— Urosłeś! — zdziwiła się mama, gdy wszedł do kuchni. — Nic nie szkodzi, najpierw cię nakarmię, potem skoczę do sklepu po nowe ciuchy.