Nie sądziłam, iż jedno pytanie może zaboleć aż tak. Zadane spokojnym głosem, bez pretensji. Po prostu — w kuchni, między herbatą a szarlotką, gdy obie byłyśmy już po sześćdziesiątce i trzydziestce.
– Mamo, a dlaczego ty nigdy mnie nie przytulałaś?
Zamrugałam. Myślałam, iż się przesłyszałam. Córka, dorosła kobieta, matka dwójki dzieci, spojrzała na mnie z cichą powagą. Nie oskarżała. Po prostu… zapytała.
Nie wiedziałam, co powiedzieć.
Poczułam, jak przez moje ciało przechodzi fala ciepła i zimna. Pamięć zaczęła podsuwać obrazy — nie z jej dzieciństwa, tylko z mojego. Mój ojciec — surowy, milczący. Matka — zmęczona, spięta, z wiecznie zaciśniętymi ustami. W naszym domu nikt się nie przytulał. Nie całował. Nikt nie mówił "kocham cię". Miłość to był talerz zupy na stole i ciepły koc zimą. Czułość była luksusem, na który nikt nie miał czasu ani wzoru.
Wyszłam z tego domu przekonana, iż najważniejsze to dawać dzieciom bezpieczeństwo. Dach nad głową. Czyste ubrania. Szkołę. Opiekę. Troskę. I dawałam to wszystko mojej córce. Nigdy nie brakowało jej kanapki w plecaku. Nigdy nie spóźniłam się po nią do przedszkola. Zawsze miałam przygotowane ubranie na jasełka, zawsze pamiętałam o urodzinach. Myślałam, iż to wystarczy. Że jeżeli będę dobra, odpowiedzialna, obecna — to ona będzie czuła się kochana.
Ale nie przytulałam. Nie głaskałam po włosach, nie całowałam w czoło na dobranoc. Nie dlatego, iż nie chciałam. Tylko… nie umiałam. Jakby moje ręce nie znały tego ruchu, a usta tego gestu. Wtedy, w tej kuchni, nie odpowiedziałam jej nic. Zmieniłam temat. Schowałam się za pytaniem o pracę, o dzieci. Ale jej słowa wciąż we mnie dźwięczały.
Tydzień później zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Na jednym miała pięć lat. Ubrana w kostium księżniczki, patrzyła w obiektyw z dumą. Stałam obok, z boku kadru. Ręce złożone, uśmiech uprzejmy. Nie trzymałam jej za rękę. Nie przytulałam.
Zrozumiałam, iż coś jej dałam… ale czegoś ważnego nie potrafiłam. Zadzwoniłam. Poprosiłam, żeby przyszła sama, bez dzieci. Usiadłyśmy przy herbacie - znów w kuchni. Zaczęłam powoli, ostrożnie, jakby każde słowo mogło rozsypać się w proch.
- Wiesz, wtedy, gdy zapytałaś… bardzo mnie to dotknęło. Ale nie dlatego, iż się obraziłam. Tylko dlatego, iż miałaś rację.
Spojrzała na mnie uważnie.
– To nie były wyrzuty, mamo. Tylko… brak, który noszę.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Rzadko płaczę. Ale teraz nie powstrzymywałam ich.
– Nikt mnie nigdy nie przytulał. Ani mama, ani tata. W moim domu to nie było normalne. Gdy rodziłaś się ty, chciałam być lepsza. I byłam — na tyle, na ile umiałam. Ale… nie umiałam inaczej.
Cisza, która zapadła, była dobra. Miękka. Jakby coś wreszcie mogło zostać wypowiedziane.
Córka wzięła moją dłoń.
– Wiem, mamo. Dlatego ja dziś przytulam swoje dzieci tak często, jak tylko mogę.
Uśmiechnęłam się. Poczułam ulgę i… dumę. Że udało się jej coś przełamać. Że jest silniejsza ode mnie. Że wyrosła na kobietę, która umie dawać bliskość.
Kiedy wychodziła, podeszłam do niej i objęłam. Nieśmiało, niezgrabnie, ale szczerze. I ona odwzajemniła ten gest bez wahania. Trwał tylko kilka sekund, ale dla mnie był jak zadośćuczynienie za wszystkie lata, w których moje ręce nie potrafiły mówić.
Dziś już wiem, iż czułość można okazać choćby po latach. Że nigdy nie jest za późno, by powiedzieć "przepraszam, nie umiałam" — i dodać: "ale zawsze cię kochałam". I choć nie cofnę przeszłości, mogę jeszcze być obecna — prawdziwie. Bez zbroi. Z otwartym sercem i ciepłą dłonią.
var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];