Irena stała przy kuchence, gdy zapach pieczonego mięsa i przypraw rozniósł się po całej kuchni. To był jeden z tych rzadkich wieczorów, gdy znalazła czas, by ugotować coś więcej niż jajecznicę. Zmęczona otarła czoło, odwróciła się i krzyknęła:
— Krzysiek, pamiętasz, iż jutro przyjeżdża moja mama?
Po chwili w drzwiach kuchni pojawił się on — rozczochrany, z jeszcze zaspanymi oczami.
— Jaka mama? — wytrzeszczył oczy. — Mówiłaś mi o tym?
— Tak! Kilka dni temu! — Irena zmarszczyła brwi. — Umawialiśmy się, iż przyjedzie w niedzielę.
Krzysiek nagle stracił swoją zwykłą pewność siebie i wydukał:
— Odwołaj. Jutro nie może być. Absolutnie.
— A to niby dlaczego? — Irena zrobiła się czujna.
— Bo przyjeżdża… Kinga.
— Jaka Kinga?
— No… moja była — westchnął ciężko.
W pokoju zapadła martwa cisza. Przerwał ją tylko kaszel Ireny, która nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy krzyczeć.
— Ty serio? Chcesz, żeby jutro u nas mieszkała twoja była? W ten sam dzień, gdy przyjeżdża moja mama?
— Nie zrozumiałaś! Nie mieszkać, tylko przenocować! Pokłóciła się z chłopakiem i nie ma gdzie iść. Tylko na dwa dni, słowo! Kinga i ja to już od dawna przeszłość, wiesz przecież! Po prostu potrzebuje pomocy!
— A nie myślisz, jak to będzie wyglądać? Mama przyjeżdża, a tu twoja „koleżanka” z przeszłości się kręci po domu. Pierwsza klasa!
— Powiemy, iż to twoja przyjaciółka. Jesteś aktorką od urodzenia — uwierzą!
Irena przewróciła oczami, ale w głębi duszy już widziała tę scenę: Kinga przekracza próg i od razu nazywa ją panią domu. Brzydkie, ale… ciekawe.
Wieczorem rozległ się dzwonek. W drzwiach stała Kinga — wysoka, pewna siebie, z modną fryzurą i torbą z butiku. Zmierzyła Irenę wzrokiem.
— A, więc to ty jesteś jego oficjalną? No dobra… Spoko, tylko na dwa dni, nie stresuj się — twojego faceta nie ruszę.
Irena ugryzła się w język. Tylko syknęła:
— Pokój po prawej, jutro przyjeżdża moja mama — nie pokazuj się za często.
Kinga weszła, a Irena wróciła do kuchni, gdzie jedzenie zaczynało już stygnąć.
— Kinga, jesz z nami?
— Jasne! A to ciasto swoje? Tylko nie mów, iż sama piekłaś. To kupne ciasto i dżem, prawda?
— Możesz nie jeść — odcięła Irena, ale kącik ust drgnął w półuśmiechu.
Kinga, nie tracąc rezonu, nagle zaproponowała:
— A chcesz, żebym cię nauczyła prawdziwego pieczenia? Moja babcia była kucharką, od dziecka stałam przy garach.
I tak rozpoczął się wieczór, który obie zapamiętały. Do późna gadały jak stare kumpele, o facetach, przepisach, a choćby modzie. Irena po raz pierwszy poczuła, iż nie jest tylko „żoną”, ale kobietą, która potrafi zaimponować. Kinga okazała się nie rywalką, a sojuszniczką.
Rano Kinga wyszła do pracy, a do drzwi zapukała mama Ireny — Halina Janowska. Zapach świeżo upieczonej pieczeni powalił ją na wejściu.
— Ty to sama? — oczy matki zrobiły się okrągłe. — Nie spodziewałam się…
Irena tylko skinęła głową, ledwo powstrzymując dumę. Wiedziała, komu ma dziękować — tej właśnie „byłej”.
Wieczorem zadzwoniła Kinga:
— Irena, dziś wracam do siebie. Pogodziłam się z Tomkiem. Dzięki za sukienkę i wsparcie. On osłupiał, gdy zobaczył mnie na przyjęciu — powiedział, iż teraz zabiera mnie na wszystkie spotkania. Kontrakt też podpisaliśmy, tak w ogóle. Jesteś super. Jutro wpadnę po rzeczy — i przytulę cię jak kumpelę!
Irena odłożyła słuchawkę i spojrzała na Krzyśka:
— Wiesz, miałeś rację. Ona naprawdę jest w porządku. I chyba teraz wiem, kim jestem. Nie tylko żoną. Ale też gospodynią. I kobietą, która ma coś do zaoferowania innym.
— No jeżeli choćby z Kingą się zaprzyjaźniłaś — to ja już nic nie rozumiem! — rozłożył ręce Krzysiek.
— Po prostu nie przeszkadzaj — uśmiechnęła się Irena — i będzie dobrze.