„Mamie trzeba odpocząć” – te słowa powtarzał każdego dnia po narodzinach syna… i aż do samego końca.
Każdego wieczoru, wracając z pracy, najpierw mył ręce i od razu szedł do naszego dziecka. Ani zapach obiadu, ani ulubiona gazeta nie mogły go powstrzymać. Pochylał się nad kołyską, brał małego na ręce – i wtedy znów się w nim zakochiwałam. W mężczyźnie, który nie bał się być ojcem. W mężu, który o mnie pamiętał.
„Mamie trzeba odpocząć” – mówił z uśmiechem, delikatnie kołysząc śpiącego Krzysia i nucąc cicho kołysankę, aż chłopiec zasypiał.
„Mamie trzeba odpocząć” – szeptał w środku nocy, wstając pierwszy, by zmienić pieluchę, a potem oddając mi synka, czekał, aż go nakarmię, i znów ostrożnie układał w łóżeczku.
„Mamie trzeba odpocząć” – powtarzał każdego wieczora, wiążąc fartuch i karmiąc naszego upartego malucha łyżeczką, zamieniając każdą zupkę w przygodę.
„Mamie trzeba odpocząć” – mówił, ubierając rocznego Krzysia na spacer, abym mogła w spokoju wziąć prysznic i choć przez pół godziny pobyć sama.
„Mamie trzeba odpocząć” – szeptał, sadzając na kolanach podrośniętego już syna i opowiadając mu wymyślone na poczekaniu bajki, byle tylko dać mi chwilę ciszy.
„Mamie trzeba odpocząć” – powtarzał, sprawdzając zadania domowe i cierpliwie tłumacząc Krzysiowi matematykę, której chłopiec nie mógł zrozumieć.
„Mamie trzeba odpocząć” – cicho powiedział, gdy Krzysiu, już dorosły, wrócił późno z balu studniówkowego i bez słowa przeszedł do kuchni.
Za każdym razem, gdy słyszałam te słowa, czułam falę czułości. Serce ściskało się, a oczy wypełniały łzy – nie z bólu, ale ze szczęścia. Chciałam zatrzymać czas i zostać w tej miłości na zawsze.
A potem nadszedł trzeci etap. Wtedy, gdy słowo „mama” zamieniło się w jego ustach na „babcia”.
„Babci trzeba odpocząć!” – uśmiechał się do naszego wnuka, gdy ten, zostając u nas na weekend, zaczął marudzić i wołać rodziców. I znów nucił tę samą kołysankę – tylko już dla innego dziecka.
„Babci trzeba odpocząć” – mrugał do mnie, pakując wędki i zabierając wnuka z naszym synem nad staw.
„Babci trzeba odpocząć” – mówił łagodnie, podając słuchawki wnukowi, by ściszył dźwięk w tablecie.
Nie zdążył poznać wnuczki. Odszedł za słabo, za cicho. Dzieci zabrały mnie do siebie – nie chciały, żebym została sama w naszym pustym domu.
I oto, gdy pierwszy raz wzięłam na ręce malutką Zosię, nie wytrzymałam – rozpłakałam się. Niemal słyszałam jego głos, jakby stał za mną i mówił:
„Babci trzeba odpocząć…”
Nawet się odwróciłam. Głupia nadzieja… A nuż?
Później, gdy zapadł wieczór i już prawie zasypiałam, z salonu dobiegł szept. Głos naszego dorosłego syna, Krzysia:
„Śpij, kochanie, śpij. Mamie trzeba odpocząć…”
Wstałam, uchyliłam drzwi i zobaczyłam, jak kołysze córeczkę, nucąc tę samą kołysankę. Tę, którą kiedyś śpiewał mu jego ojciec.
Jego już nie ma. Ale słowa „mamie trzeba odpocząć” żyją dalej. Są w nas. W naszym synu. W jego dzieciach. I w pamięci, której nie zabierze choćby czas.