**Dzisiaj muszę to wszystko opowiedzieć, jakby spisując swoje myśli w pamięć.**
Nigdy nie byłem bogaty. Nie nosiłem marki, nie jeździłem luksusowym autem. Dorastałem w zwykłej robotniczej rodzinie w Częstochowie. Tata odszedł, gdy byłem jeszcze nastolatkiem, i od tamtej pory mama ciągnęła nas oboje na swoich barkach. W dzień sprzedawała na targu, w nocy sprzątała w pobliskim markecie. Wszystko pieniądze szły na jedzenie, rachunki i—przede wszystkim—na moją edukację. Marzyła, żebym miał inne życie. Spokojne. Pełne nadziei.
W drugiej klasie studiów zakochałem się. Bez pamięci. Głupio. Nazywała się Kinga. Piękna, najpiękniejsza na całym wydziale. Wysoka, błyskotliwa, z takim głosem, iż kolana się uginały. W tamtym roku zdobyła choćby tytuł „Miss Uczelni”.
Nigdy nie sądziałem, iż spojrzy w moją stronę. Aż pewnego dnia na egzaminie z ekonomii usiadła obok. Czasem nie wiedziała, prosiła o podpowiedź. Pomogłem. Potem—kolejny raz. I tak się zaczęło. Pomagałem w referatach, projektach, robiłem ścięgi. Aż w końcu zaprosiła mnie do kina. Powiedziała, iż chce się odwdzięczyć. Nie wierzyłem własnemu szczęściu.
Rok później oświadczyłem się. Kinga się zgodziła. Myślałem, iż to szczyt mojego szczęścia. Wydawało się, iż przed nam całe życie. Ale wtedy zaczęły się pierwsze znaki. Jej rodzice przyjęli mnie chłodno. Powiedzieli wprost, iż córka mogła znaleźć kogoś „bogatszego”. Zamilkłem. Przecież nie kochamy się dla pieniędzy, prawda?
Po ślubie nie mieliśmy swojego mieszkania. Wtedy moja biedna mama zaproponowała nam wynajem po kuzynce, która wyjechała za granicę. Sama wróciła na wieś, do starego domu, gdzie się wychowała. Powiedziała: „Mam już swoje piąte krzyżyk, tam będzie mi spokojniej. A wy zaczniecie swoje życie”.
Kinga nie była zachwycona, ale się zgodziła. Jej rodzice podarowali jej na ślub nowe niemieckie auto. To był prezent tylko dla niej—nie zapominała mi o tym przypominać. Gdy pewnego dnia poprosiłem, żeby podwioła mnie do mamy (zaledwie 30 kilometrów), rzuciła zimno:
— Myślisz, iż jestem twoją taksówką? jeżeli chcesz, jedź pociągiem. Nie mam zamiaru jeść się do twojej dziury.
Od tamtej pory jeździłem sam. Raz w tygodniu, regularnie. Przywoziłem jedzenie, leki, pomagałem w domu. Mama nigdy nie prosiła. Ale wiedziałem, iż jej ciężko. Emerytury ledwo starcza.
Tymczasem Kinga nie odmawiała sobie niczego. Zakupy? Proszę bardzo. Imprezy z przyjaciółkami? Zawsze. Ale gdy prosiłem, żeby pojawiła się ze mną u brata ciotecznego czy na urodzinach maminej przyjaciółki—zaczynała awantura. jeżeli nalegałem, spałem na materacu na podłodze. Ani słowa, ani wyjaśnienia.
Zaczęła oskarżać mnie, iż „za dużo wydaję na matkę”.
— Ożeniłaś się ze mną, czy ze swoją mamusi— Nie wiem, co jest w tobie gorsze: egoizm czy brak szacunku dla kobiety, która poświęciła dla mnie wszystko — odpowiedziałem cicho i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi na zawsze.