Mam 29 lat i jestem mamą dwójki małych dzieci – córeczki i synka. Jestem na urlopie macierzyńskim już piąty rok i przez cały ten czas jedynym żywicielem naszej rodziny jest mój mąż. Mieszkamy w małym mieście, gdzie zarobki są niskie, a znalezienie dodatkowej pracy graniczy z cudem. Mąż przynosi do domu całą wypłatę, ale mimo wszystko ledwo nam starcza. Żyjemy bardzo oszczędnie, żeby nie pożyczać i jakoś sobie radzić.
Od lat nie kupiłam sobie niczego ładnego, o wyjściu do restauracji czy jakimkolwiek wyjeździe nie wspominając. Dla mnie euforią jest kupić kosmetyk na promocji – każda kobieta lubi czasem coś dla siebie, by poczuć się ładnie.
Mąż pracuje sześć dni w tygodniu, ciągle wraca zmęczony, więc nie ma siły, by mi pomagać w domu – i ja go rozumiem, choć mnie też nie jest łatwo. Przy dzieciach praktycznie nie mam jego wsparcia. Wszystko, co udaje się nam odłożyć, i tak prędzej czy później idzie na leki, zabawki, nowe ubranka. Próbowałam pracować z domu – skończyłam kurs makijażu i fryzur, ale dzieci tak bardzo przeszkadzały, iż musiałam zrezygnować.
Najbardziej boli mnie to, iż moja mama wie, jak ciężko nam teraz, a mimo to nic z tym nie robi. Jedyną jej pomocą były niedroga spacerówka po urodzeniu drugiego dziecka i wsparcie przy drobnym remoncie mieszkania. Poza tym – tylko drobne upominki i słodycze dla wnuków. Na moje prośby i skargi odpowiada tylko: „Wiedziałaś, na co się piszesz. Ja wychowałam troje dzieci, to i ty dasz radę”.
Dla niej jestem leniem. Mówi, iż się obijam, iż mogłabym oddać dzieci do żłobka, mimo iż młodsze dziecko ma półtora roku i często choruje. Wypomina mi, iż mój mąż nie ma wyższego wykształcenia, iż nie zarabia kokosów, i iż wiedziałam, na kogo się decyduję. Po pierwszym dziecku próbowała mnie przekonać, żeby nie decydować się na drugie i wrócić do pracy.
Szczerze mówiąc, wiem, iż w jej słowach jest trochę prawdy – nigdy nie było nam lekko finansowo. Ale przecież są ludzie, którzy w jeszcze trudniejszych warunkach wychowują dzieci. Mama wydaje swoje pieniądze na wyjazdy, zakupy, zabiegi kosmetyczne – i wszystko dla siebie. Innych wnuków traktuje podobnie – drobiazgi, bilety do kina – ale moi bracia są dobrze sytuowani i nie potrzebują jej pomocy.
Nie rozumiem, jak można nie pomóc własnej córce w potrzebie. Jak można wydawać pieniądze na głupoty, wiedząc, iż twoje dziecko ledwo wiąże koniec z końcem. Czy ona naprawdę nie zdaje sobie sprawy, iż kiedy zachoruje albo nie będzie mogła już sama funkcjonować, to nie synowie z żonami będą się nią opiekować, tylko ja?