Mama mojego zięcia podarowała dzieciom na wesele, dosłownie rzecz biorąc, puste obietnice. Włożyłam je więc w ramkę, żeby jej było wstyd

przytulnosc.pl 1 dzień temu

Moja córka Maria poznała Andrzeja na pół roku przed obroną dyplomu. Młodzi spotykali się, chłopak przychodził do nas w gościnę i często zostawał do późna.

Córka zdobyła dyplom, znalazła pracę i niedługo oznajmiła, iż wraz z Andrzejem zdecydowali się zamieszkać razem i spróbować, jak im będzie we wspólnym życiu. Ja do tego pomysłu podeszłam pozytywnie.

Lepiej sprawdzić się w codzienności przed ślubem, niż później rwać włosy z głowy i uciekać w popłochu, jak zrobił na przykład ojciec Marii. Córka miała wtedy zaledwie pięć lat, gdy ten człowiek oznajmił, iż ma dość zupy i kanapy i przez całe życie marzył o wielkiej i czystej miłości.

Którą zresztą później znalazł w osobie młodej panienki, gwałtownie zamieniającej się w kłótliwą babę. Tyle iż on nie miał już dokąd uciec, bo nowa wybranka, pamiętając o przeszłości, trzymała go w ryzach.

Patrząc, jak zgodnie i przyjaźnie żyją młodzi, naprawdę się cieszyłam. I myślałam sobie, iż wszystko zmierza ku ślubowi. Moja intuicja mnie nie zawiodła.

Po pewnym czasie Maria zadzwoniła i oznajmiła, iż zdecydowali z ukochanym. Już złożyli dokumenty i wybrali ładną datę.

Od nas, rodziców, potrzebowali jedynie, byśmy przyjechali na przyjęcie w dobrych humorach. O żadną pomoc nie prosili, ale ja od razu odłożyłam pewną sumę z oszczędności „na czarną godzinę”.

Wesele, choćby skromne, nie jest tanie. Młodzi dopiero zaczynają dorosłe życie, czemu by im nie pomóc?

Mama mojego zięcia, Irena, oświadczyła, iż pieniędzmi synowi i przyszłej synowej pomagać nie będą.

– Na wesele damy im tyle, iż będą zabezpieczeni do końca życia! – mama pana młodego aż promieniała z samozadowolenia.

Odpowiedziałam, iż ja na wesele dam młodym pieniądze. Niech sami zdecydują, co z nimi zrobić. A w duchu pomyślałam, iż znam te „prezenty” weselne.

Przyniosą toster, który przez pięć lat leżał na pawlaczu, i podarują z miną, jakby to co najmniej było mieszkanie w centrum Warszawy. Nie, czegoś takiego mojej córce nie życzę.

Na przyjęciu, jak to mówią, wygłosiłam mowę i wręczyłam młodym kopertę z miłą sumą banknotów. Powiedziałam, iż mogą z prezentem zrobić, co zechcą.

Córka rozpromieniła się uśmiechem, zięć pokiwał głową. Tak, tak, dziękujemy, mamo.

Irena z mężem, którzy tylko co chwila opróżniali kieliszki i zagryzali przekąskami, wyśmiali mój prezent. Mówili, iż to taka banalna rzecz – koperta z pieniędzmi.

– Oto my was teraz zaskoczymy! – obiecała Irena, ocierając zaczerwienioną twarz.

Zabrali głos:

– Drogie nasze dzieci, tak was kochamy i dajemy wam niezwykle cenne prezenty – powiedziała Irena i podała córce chudy list.

Ta zdziwiona otworzyła. W środku pusto, tylko jakieś kartki. Maria je odwróciła, a na nich coś napisane: „lodówka”, „pralka”, „zmywarka”. Irena, widząc miny młodych, wyjaśniła:

– To rzeczy, które wam stopniowo podarujemy. Wszystkiego naraz nie udźwigniemy. W ciągu kilku lat całkowicie was wyposażymy!

I Irena rzuciła mi triumfalne spojrzenie. Jakby chciała powiedzieć: oto, co należy dawać ukochanym dzieciom. No proszę, pomyślałam. Zobaczymy, jak dotrzymają słowa.

Niedługo po ślubie młodym zepsuła się stara lodówka. Nie dało się jej naprawić, trzeba było kupić nową.

Przypomniałam Irenie, iż obiecali dzieciom lodówkę. Mówię: oto nadarza się odpowiedni moment. Irena aż zbladła.

– Nie mamy teraz pieniędzy – zaczęła się jąkać – samochód nam się zepsuł, musimy opłacić naukę młodszego syna…

No jasne, pomyślałam. Znowu musiałam sięgnąć do mojej skarbonki. Przecież córka nie będzie trzymała jedzenia za oknem.

Minęło pół roku. Irena o swoich „prezentach”, a tam, oprócz lodówki, było jeszcze dużo obiecanych rzeczy na pierwszy rok małżeństwa naszych dzieci, nie wspominała.

– Mamo, napomykałam teściowej, i mówiłam wprost, na darmo. Za każdym razem robi wielkie oczy i tłumaczy, iż nie ma pieniędzy. Mówi: później wszystko będzie – żaliła się córka.

Poszłam do Ireny. Ona mruga oczami i zaczyna starą śpiewkę, iż ledwo wiążą koniec z końcem.

– My wszystko sami sobie zdobywaliśmy. Niech i oni się nauczą. Przyzwyczaili się do wszystkiego gotowego – odcięła Irena.

Nie kłóciłam się. Wzięłam resztki moich oszczędności, dałam dzieciom. Mówię: kupcie sobie nową pralkę i nie przejmujcie się drobiazgami.

A „prezenty” Ireny włożyłam w ramkę i poprosiłam córkę, żeby powiesiła na najbardziej widocznym miejscu.

Niech kuje w oczy, może tak w końcu sumienie się odezwie!

Idź do oryginalnego materiału