Mamę nazywają Agnieszka, ma czterdzieści trzy lata. Urodziła mnie młodo — zaraz po liceum, mając niespełna osiemnaście lat. Jej pierwsza miłość zakończyła się nie ślubem, ale pieluchami, nieprzespanymi nocami i walką o przetrwanie. Ojciec porzucił nas po moich narodzinach, a na nogi postawiły ją dopiero babcia Halina i dziadek Stanisław. Dzięki nim zdobyła zawód nauczycielki, a ja — choć trochę normalnego dzieciństwa.
Mama nie wyszła ponownie za mąż, choć adoratorów nie brakowało. Zawsze kończyło się na przyjaźni. Powtarzała ze śmiechem: „Jak dorośniesz, wtedy pomyślę o sobie”. Żyłyśmy w zgodzie, jak siostry — wspólnie wybierałyśmy sukienki, pożyczałyśmy biżuterię, malowałyśmy usta tym samym błyszczykiem. choćby moje nastoletnie ekscesy — niebieski kolor włosów, kolczyk w brwi, skórzane przypinki — przyjmowała z przymrużeniem oka. Byłyśmy zespolone. A przynajmniej tak mi się zdawało.
Mam dwadzieścia lat. Studiuję, pracuję dorywczo, mam swoje towarzystwo. Myślałam, iż mama będzie tęsknić, skoro przez lata byłam centrum jej świata. Ku zaskoczeniu, nie tylko nie rozpacza — zakochała się. I to w chłopaku młodszym od niej o… dwadzieścia lat!
Wszystko zaczęło się niewinnie. Mama uczy historii w liceum. Kadra typowo kobieca, jak to w szkole. Aż nagle w jej opowieściach zaczął pojawiać się „Krzysiek”. Zignorowałam to. Ale z każdym tygodniem było jasne — traci rozum. Okazało się, iż „Krzysiek” to nowy informatyk, który ma ledwie… dwadzieścia dwa lata! Czyli tylko rok starszy ode mnie. A moja dojrzała matka zachowuje się jak nastolatka: piecze mu babeczki, poprawia sprawdziany, rysuje wykresy lekcji, pakuje słoiki z zupą, bo „chłopak jest na diecie i nie je stołówkowych zupek”.
Szok. Nigdy nie zapakowała mi kanapek do pracy, a tu — pełne menu. Poszłam do jej koleżanek z pracy — też się martwią. Mówią, iż Agnieszka dziwnie się stroi, farbuje włosy na miedziano, kupuje spódnice jak dla uczennic. Spojrzałam — prawda. Zamiast garsonki — topy z nadrukiem, czerwony szminek. Wszystko przez to, iż Krzysiek porównał ją do „tej wokalistki z Budki Suflera”.
Potem przyszło najgorsze — mama oznajmiła, iż chce zamieszkać z Krzyśkiem. Mówi, iż „zasłużyła na swoje”, iż chce „poczuć się znów kobietą”. Próbowałam rozmawiać: „Czy ty wiesz, kim on jest? Wynajmuje pokój u staruszki, na etacie nie ciągle…”.
— On mnie rozumie — odpowiadała. — choćby z twoim ojcem tak nie było. Planujemy ślub.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
— Serio?! Wyjdziesz za dzieciaka, który ledwo skończył politechnikę?! — wrzeszczałam.
— Nie obrażaj go! To dojrzały mężczyzna!
— To oszustwo! Ciągnie cię za mieszkanie i stabilizację! Jak możesz być tak naiwna?!
Pokłóciłyśmy się po raz pierwszy. Krzyki, trzaskanie drzwiami. Oskarżyła mnie o egoizm, iż nie chcę jej szczęścia. Chciałam dotrzeć, ale była jak zahipnotyzowana.
Myślałam iść do dyrektora szkoły, ale wstyd. Postanowiłam działać. Schowałam jej dowód, PESEL, akt urodzenia. Bez dokumentów — nie złożą wniosku.
Możecie mówić, iż zwariowałam. Wolę to, niż zbierać później jej serce w kawałkach, gdy ten „narzeczony” ucieknie po podpisaniu intercyzy. Czekam. Obserwuję. jeżeli zostanie, mimo iż nie może się formalnie związać — może jest szczery.
Ale jeżeli za tydzień zacznie nalegać, pytać o „załatwienie papierków” — wtedy poznamy prawdę.
Czasem miłość wymaga zimnej głowy. Zwłaszcza gdy chodzi o tych, których kochasz najbardziej.