Mam 55 lat i w końcu żyję dla siebie. Bez wyrzutów sumienia, bez strachu przed byciem „inną” czy nie dogodzeniem innym. W mojej przestrzeni panuje harmonia — spokojna, delikatna, niemal cicha. Nie ma obcych emocji, które kiedyś mnie wyczerpywały. Nikt nie mówi mi, jak mam żyć, co nosić ani o czym marzyć. Na nowo stałam się właścicielką swojego życia.

polregion.pl 42 minut temu

Mam pięćdziesiąt pięć lat i w końcu żyję dla siebie. Bez wyrzutów sumienia, bez obawy, iż będę nie taka albo iż komuś się nie spodoba. W moim małym kącie panuje harmonia spokojna, miękka, prawie cicha. Nie ma już obcych emocji, które kiedyś wyczerpywały mnie do szpiku. Nikt nie dyktuje, jak mam żyć, co ubrać ani o czym marzyć. Znowu należę do siebie.

Moje poranki zaczynają się bez pośpiechu. Gdy mam ochotę, włączam ulubioną muzykę, a gdy wolę, po prostu delektuję się ciszą i zapachem świeżo zaparzonej herbaty. Patrzę przez okno na wschodzący w Warszawie świat, obserwuję, jak miasto się budzi, i myślę, jak fajnie być w zgodzie ze sobą. Nikt nie złości się, iż za długo czytam książkę ani iż obiad nie jest gotowy na czas. Cisza już mnie nie przeraża stała się moją najlepszą przyjaciółką.

Kiedyś wydawało mi się, iż życie bez drugiej połówki jest niepełne. Tak nas uczą od dziecka: kobieta ma być przy kimś, dbać, rozpuszczać się, chronić domowy ognisko. Tak długo tak żyłam. Zapominałam o sobie, starając się być wygodna, troskliwa, adekwatna. Z wiekiem zrozumiałam, iż miłość nie jest samozagładą. Miłość to szacunek, spokój i akceptacja. A pierwszą osobą, którą muszę kochać, jestem ja sama.

Czasem przelatuje myśl: A może znowu otworzyć się na związek? ale wystarczy przypomnieć sobie, ile sił i nerwów wyssały cudze nastroje, oczekiwania, urazy i znów mam ochotę przytulić swoją wolność. Jest lekka jak poranny wietrzyk, nie wymaga wyjaśnień. Z nią jest po prostu dobrze.

Teraz mogę robić, co chcę, kiedy chcę i z kim chcę. Mam ochotę iść na spacer po Łazienkowskim parku, mam ochotę zostać w domu, zwinąć się w koc i obejrzeć stare filmy. Mogę milczeć cały dzień, albo nagle zadzwonić do przyjaciółki Kasi i śmiać się do łez. Nikt nie kontroluje, nie zazdrości, nie czeka na raport. To niesamowite uczucie być wolną nie tylko na zewnątrz, ale i w środku.

Podoba mi się wersja, w której życie składa się z miłych chwil: spotkaliśmy się, uśmiechnęliśmy się, spędziliśmy przyjemny wieczór i każdy wrócił do swojego domu, gdzie jest przytulnie, spokojnie i nikt nie wymaga wyjaśnień. Bez dramy, bez rozkminiania związków, bez emocjonalnych huśtawek. Po prostu ludzkie ciepło, lekkość i wzajemny szacunek.

Wybieram lekkość. Wybieram siebie. W końcu zrozumiałam, iż szczęście nie przychodzi z kimś rodzi się w środku. Aby je poczuć, trzeba po prostu pozwolić sobie być prawdziwą. Bez masek, bez ról, bez strachu przed pozostaniem sama. Samotność to nie kara. To luksus, kiedy nauczysz się być samowystarczalna.

Mam pięćdziesiąt pięć lat. Nie szukam, nie uciekam. Po prostu żyję. A każdy dzień to kolejna okazja, by podziękować życiu za spokój, doświadczenie, wolność i za to, iż w końcu jestem w centrum własnego świata.

Idź do oryginalnego materiału