Mam 42 lata i zdecydowanie nie chcę, aby moi rodzice się do mnie wprowadzili.

polregion.pl 9 godzin temu

Mam 42 lata i absolutnie nie chcę, żeby moi rodzice się do mnie wprowadzili.

Nazywam się Katarzyna Nowak. Mam czterdzieści dwa lata. Jestem zamężna i mam dwoje wspaniałych dzieci. Mieszkamy za granicą, w Hiszpanii, dokąd wyemigrowaliśmy piętnaście lat temu. To była nasza świadoma decyzja, by zacząć od nowa: wyrwać się z biedy, zbudować lepsze życie i stworzyć warunki, w których nasze dzieci będą mogły dorastać w szczęściu.

Pochodzimy z małej wsi na Podlasiu. Na początku po święcie żyliśmy z rodzicami – raz u moich, raz u jego, na zmianę. Ale po trzech latach stało się jasne: jeżeli chcemy żyć spokojnie i w harmonii, musimy wyjechać. I wyjechaliśmy.

Z początku było ciężko. Pracowaliśmy za grosze, oszczędzaliśmy każdy grosz. Dorabiałam jako opiekunka do dzieci, a mój mąż mył samochody. Wynajmowaliśmy maleńkie mieszkanko na przedmieściach Madrytu. Ale trzymaliśmy się razem. Razem oszczędzaliśmy, razem się podnosiliśmy. Po kilku latach urodził się nasz syn, a potem córka. Mieliśmy już pozwolenie na pobyt, własne mieszkanie na kredyt i pracę, która pozwalała nam nie tylko przetrwać, ale i żyć.

Dzieci chodzą do szkoły, biorą udział w zajęciach dodatkowych, rosną w miłości i szacunku. Nie jesteśmy bogaczami, ale nam wystarcza. Nie prosimy nikogo o pomoc. Wszystko osiągnęliśmy sami.

I wtedy zaczęły się telefony od moich rodziców. Mama i tata zostali we wsi. Przez te wszystkie lata choćby raz nas nie odwiedzili. Nie przysłali dzieciom żadnego prezentu, ani słowa podziękowania. Wysyłałam im pieniądze, kiedy mogłam. Płaciłam za leki, wysyłałam paczki z ubraniami. W odpowiedzi słyszałam tylko pretensje: „Wy tam w Hiszpanii żyjecie jak królowie, a my tu w biedzie!”

A ostatnio usłyszałam coś, co przepełniło czarę goryczy. Mama oznajmiła: „Postanowiliśmy się do was wprowadzić. Tu już nie mamy po co zostawać. U was jest ciepło, jedzenia nie brakuje, dzieci są blisko”. I dodała, iż oczywiście przeprowadzkę mamy sfinansować my – i będą mieszkać z nami.

Zdrętwiałam. To nie była prośba. To był rozkaz.

Nawet nie zapytali, czy nam to pasuje. Czy nas na to stać. Czy mamy wolny pokój. Nie. Po prostu oznajmili, iż „teraz wasza kolej, by się nami zająć”. Ale czy ktoś spytał, czy ktoś się kiedyś mną zajmował?

Kiedy chorowałam – mama nie przyjechała. Kiedy z mężem głodowaliśmy w pierwszych miesiącach w Hiszpanii – nie wysłała nam choćby herbaty. Kiedy rodziły się dzieci – nie było od babci ani jednej grzechotki, ani pieluszki. A teraz mam zrezygnować z mojego spokoju, z domowego ciepła, z mojej rodziny – dla tych, którzy kiedyś mnie odtrącili?

Nie jestem bez serca. Nie odmawiam pomocy. Już im pomagam – materialnie i emocjonalnie. Ale nie chcę, żeby moje dzieci dorastały w ciągłym napięciu, słuchając narzekań i kaprysów. Nie chcę, żeby mój mąż wieczorami uciekał z domu, żeby nie słuchać, jak teściowa czyta wszystkim kazania.

Dlaczego moje dzieci mają dzielić pokój, bo babci „za ciasno”? Dlaczego mój mąż ma żyć w domu, w którym traktuje się go jak służącego, który ma „wozić, karmić i sprzątać”?

Dlaczego wszyscy mamy stać się czyimiś sługami, tylko dlatego, iż ktoś chce wygodnej starości?

Wiem, iż znajdą się tacy, co powiedzą: „Ale oni dali ci życie!”. Ale czy rodzicielstwo mierzy się tylko biologią?

W dzieciństwie nie dostawałam prezentów. Na urodziny nie było tortu ani przyjęcia. Ubrania kupowano mi używane, buty – co dwa lata. Nie pamiętam ani jednych wspólnych wakacji. Nie kochali mnie – znosili.

Tak, wychowali mnie. Ale wyrosłam nie dzięki, a wbrew.

Teraz mówią mi, iż powinnam. Że muszę „zapewnić im godną starość”. Ale czy ja odebrałam im młodość? Nie chcę odbierać moim dzieciom spokoju. Nie chcę płacić za cudze błędy.

Niech zabrzmi to egoistycznie – ale wybieram moje dzieci. Wybieram mojego męża. Wybieram nasz dom, gdzie jest światło, ciepło i miłość. Gdzie nie ma strachu, pretensji i długów z przeszłości.

Nie odmawiam pomocy rodzicom. Ale nie pozwolę, by zniszczyli moje życie. Ani w imię obowiązku, ani pod pozorem „rodzinnej solidarności”. Moje dzieci mają jeszcze całe życie przed sobą. I niech nie stanie się ono ofiarą czyichś decyzji.

Idź do oryginalnego materiału