Ma dość odbierania koleżanki córki ze szkoły. "Przesiaduje u nas popołudniami i wyjada ciasto z lodówki"

gazeta.pl 1 tydzień temu
Zapracowani rodzice dobrze wiedzą, jak trudno zdążyć, by odebrać dzieci ze szkoły po pracy. Niektórzy uczniowie spędzają ten czas na świetlicy, ale zdarza się też, iż wracają do domu z sąsiadami lub znajomymi, którzy akurat przyjeżdżają po swoje dzieci.W praktyce taka pomoc wydaje się całkiem logicznym rozwiązaniem. A jak jest w rzeczywistości? Niestety różnie. Historia pani Marty pokazuje, jak łatwo granica między sąsiedzką pomocą a codziennym obowiązkiem może się zatrzeć.
REKLAMA


Zobacz wideo


Edukacja zdrowotna miała być kontrowersyjna, a nie jest


Pani Marta od dwóch lat odbiera ze szkoły też koleżankę swojej córki z klasy Anię (imię zostało zmienione). Dziewczynki, uczennice drugiej klasy podstawówki, zwykle kończą lekcje około 12. Niestety, rodzice Ani wracają do domu dopiero po 16. Z racji tego, iż wszyscy mieszkają blisko siebie, a dokładniej na jednym osiedlu, pani Marta zaoferowała pomoc, która miała być sporadyczna. Na początku pierwszej klasy odbierała Anię kilka razy w miesiącu, gdy jej rodzice mieli wyjątkowe sytuacje i musieli dłużej zostać w pracy. Od około roku zabiera ją do swojego domu niemal codziennie. Wyjątkiem są sytuacje, w których jej córki nie ma w szkole. - Na początku to miała być niewielka sąsiedzka przysługa. Myślałam, iż parę razy w miesiącu odprowadzę Anię do nas na pół godziny, może godzinę i będzie po sprawie. A teraz odbieram ją praktycznie codziennie, tak mnie jej rodzice wrobili. Poprosili, a ja kilka myśląc, przytaknęłam. Sama nie wiem, co mnie podkusiło. Czuję się jak niania i opiekunka, a nie jak sąsiadka mieszkająca dwa domy dalej - mówi pani Marta.Podobno Ania gwałtownie przyzwyczaiła się do nowego miejsca. Z czasem zaczęła czuć się w domu swojej koleżanki tak swobodnie, iż sama podchodzi do lodówki i wybiera najlepsze kąski. Pani Marta przytacza jeden z ostatnich przykładów: - Ostatnio wzięła ciasto, które kupiłam na wieczorne spotkanie ze znajomymi. To był w sumie nieduży kawałek, ale zostały z niego tylko okruchy. I choć już tych jej "odwiedzin" od dłuższego czasu mam dość, to wtedy poczułam, iż ja już tak dłużej nie dam rady. Jej rodzice choćby "dziękuję" nie powiedzą, bo chyba uznali, iż to, co robię, to norma. Skoro ja siedzę z młodszym dzieckiem w domu, to uznali, iż mogę się każdym zajmować. No bez przesady - opowiada w rozmowie z eDziecko pani Marta.Dylematy rodziców - co zrobić, by nikogo nie urazić?Przyznaje też, iż wstydzi się powiedzieć rodzicom dziewczynki, iż nie chce się już dłużej nią po szkole opiekować. Wie, iż Ania nie lubi siedzieć na świetlicy i iż rodzice nie mają nikogo innego, kto mógłby im pomóc. Sąsiedzi mieszkają zaledwie dwa domy dalej, więc sytuacja wydaje się niewinna, a jednak… codzienna obecność dziewczynki w jej domu zaczyna być męcząca.


- Czasem myślę, iż nie dam rady tego ciągnąć dłużej. Nie chcę, żeby dziewczynka czuła się źle, ale nie mogę stać się jej codzienną opiekunką. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz mieliśmy spokojne popołudnie w rodzinnym gronie. Nie mam na myśli wakacji, bo wtedy to było inaczej. Na początku myślałam, iż to będzie tylko sporadyczna pomoc, a czuję się trochę wykorzystana - wyznaje pani Marta.Wiele matek doświadcza podobnych problemów. Jedna z nich podzieliła się zabawnym, choć wymownym komentarzem: - Koleżanka mojej córki, kiedy jak przychodzi do nas, jest wiecznie głodna, bez względu na porę dnia. Rano, po śniadaniu, po południu, po obiedzie zawsze pyta: "Ciocia, co masz dla mnie do jedzenia?". Przyzwyczaiłam się już do robienia kanapek i serwowania makaronu z sosem - mówi Agnieszka.Jak widać, choćby niewinna sąsiedzka pomoc, kiedy staje się rutyną i jest wykorzystywana, potrafi wywołać złość i poczucie, iż ktoś trochę nadużywa naszej życzliwości.A Ty, co o tym sądzisz? Masz ochotę podzielić się z nami swoją historią? Napisz na adres: [email protected]
Idź do oryginalnego materiału