5/5 świetny!
Zazwyczaj trzymam się ustalonej kolejności. Wpierw lektura, ewentualnie następnie ekranizacja. Pod wpływem nagłej potrzeby jednak zdecydowałam się zaburzyć utrwalony schemat. Ba! Szaleństwo poszło choćby dalej; porzuciłam sprawdzone już i wielokrotnie przerabiane wyciskacze łez, na rzecz czegoś zupełnie nowego. Ależ jestem zwariowana!
Nie lubię oglądać ekranizacji, nie wiedząc jak przedstawia się ich pierwowzór w postaci książki. Odnoszę dziwne wrażenie bycia nie fair w stosunku do pisarza. Ale nie przejmujcie się, mam już takie swoje dziwnostki. Tak czy inaczej, już od dawna chodziła za mną lektura ciepła, mądra, romantyczna, wyciskająca łzy i typowo kobieca. Prosząc o pomoc wujka Google, natrafiłam na "love, rosie" i informację o jej ekranizacji. Po wyjątkowo nieprzyjemnym dniu, potrzebowałam czegoś zdecydowanie przyjemniejszego. Postanowiłam nie stosować się do zasady "najpierw książka, później film", chwyciłam komputer za monitor i oddałam się przyjemności oglądania.
Rosie i Alex, sąsiedzi, przyjaciele od dzieciństwa. On zakochuje się w niej, ona w nim, żadne o ty nie mówi drugiemu, zaczynają spotykać się z innymi... i w tym miejscu rozpoczyna się ciepła i mądra historia. Nie ma sensu streszczać fabuły, chodzi po prostu o życie i miłość. I choć temat nie wydaje się być wyjątkowy, to jego ujęcie jest po prostu wyjątkowo piękne. Która z nas nie lubi oderwać się czasem od denerwującej rzeczywistości, pogrążyć w historii pełnej zrozumienia i miłości, pośmiać się poprzez prawdziwe łzy wzruszenia a do tego obudzić w sobie nadzieję, iż wcale nie jest za późno na spełnianie naszych marzeń? Taki mały film, a potrafi naprawdę wiele. Polecam więc każdej z Was, na chandrę, na chwilę dla siebie po kłótni, czy po prostu dla relaksu, bo warto.