**Dziennik osobisty**
Wracając z województwa, Jan jechał autostradą z umiarkowaną prędkością, rozmyślając o swoim życiu. Pogoda była pochmurna, zaczynało już kropić, a przednia szyba w jednej chwili pokryła się kroplami deszczu. Samochody z naprzeciwka mijały go jeden za drugim.
Pojechał w delegację służbową jest komornikiem w dużej wsi. Miał zostać na trzy dni, ale sprawy załatwił szybciej i wrócił po jednym dniu. Nie chciał nocować w hotelu, wolał wracać do domu. Tym bardziej iż żona Kasia miała urodziny. Kupił jej nowe ubrania, trochę kosmetyków oczywiście sprzedawczyni doradzała, bo sam kilka się na tym znał
Jechał całą noc, zmęczenie dawało się we znaki, a do tego jeszcze ten deszcz.
Skrócę drogę przemknęło mu przez myśl. Pojadę przez sąsiednią wieś, będzie bliżej, a autostrada to zbędna pętla. Prawda, iż droga tu gruntowa, ale nic, już ranek.
Tak też zrobił. Z Kasią byli razem dziesięć lat, ich synek też miał już dziesięć lat. Żona zaszła w ciążę od razu, choć urodził się przed czasem, ale to nie problem. Zobacz, jaki z Adasia urósł chłopak bystry, złota rączka.
Jan czuł zmęczenie, ale do domu zostało jeszcze z piętnaście kilometrów. Świtało, ale deszcz tylko przybierał na sile. Nagle usłyszał głuchy uderzenie w maskę i gwałtownie zahamował. Przeszło mu przez głowę:
Dobrze, iż nie jechałem szybko. Kogoś potrąciłem. Pas lasu obok, może jakieś zwierzę natychmiast wyskoczył z samochodu.
Na drodze leżała kobieta, parasolka leciała opodal. Ogarnęła go panika i strach. Potrącił człowieka. Może żyje? Pochylił się, podniósł ją i zaniósł do auta, sadzając na tylnym siedzeniu. Znowu przemknęło mu przez myśl:
Żyje, na szczęście jechałem wolno. Zwrócił się do kobiety: Jak się pani czuje? Zawiozę panią do szpitala, wieś już tuż-tuż. Wskazał ręką na widoczne w oddali domy.
Kobieta złapała się za nogę.
Nie trzeba szpitala, czuję się dobrze, tylko trochę stłuczenia.
Kim pani jest? zapytała, podnosząc głowę.
Jan spojrzał jej w oczy i zdrętwiał. Ona też była w szoku podwójnym.
Patrzyli na siebie w milczeniu, aż wreszcie oboje otrząsnęli się.
Hanka? wykrzyknął.
Janek? odpowiedziała z równym zdumieniem.
No, spotkanie powiedział. Więc tu jesteś? A ja cię szukałem. A ty mieszkasz tylko piętnaście kilometrów ode mnie.
Sama nie wierzę, iż cię widzę odparła Hanka, na chwilę zapominając o bólu.
To naprawdę ja, wierz mi powiedział Jan, już bardziej wesoło.
Jedźmy jednak do lekarza, pokażesz drogę?
Dobrze zgodziła się, choć noga ciągle ją bolała.
Punkt felczerski był tuż obok. Felczer obejrzał nogę, kazał stanąć mocniej na stopie. Ból prawie zniknął.
Stłuczenie, Haniu stwierdził. Wypiszę zwolnienie.
Nie, Zbyszku, mam lekcje w szkole, już mi lepiej. Janek mnie podwiezie, prawda? Jan skinął głową.
Hanka uczyła w miejscowej szkole polskiego i literatury. Mieszkała w tej wiosce, wyszła dziś wcześniej, by przygotować się do sprawdzianów.
Może jednak za trzy dni się pani pokaże? zapytał felczer.
jeżeli noga będzie dokuczać, to na pewno odparła z uśmiechem.
Szła do samochodu lekko utykając, Jan szedł za nią, ciesząc się, iż nic poważnego się nie stało.
Muszę się przebrać, nie mogę iść na lekcje w takim stanie powiedziała.
Jasne, pokaż, gdzie mieszkasz zgodził się Jan.
Dom Hanki też był niedaleko. Wyszła z auta, a po kilku minutach wróciła w innym ubraniu, w jasnym płaszczu. Deszcz wciąż mżył. Nie zdążyli wiele porozmawiać.
Haniu, spotkajmy się wieczorem, gdzieś tutaj?
Po co? Masz żonę
Nie widzieliśmy się dziesięć lat, porozmawiamy, jeżeli oczywiście dasz radę nagle pomyślał, iż może nie puścić jej mąż.
W ogóle się nie zmieniłaś, tylko jesteś poważniejsza, jeszcze ładniejsza, masz pewniejszy wzrok.
A żona pozwala ci mówić komplementy innym kobietom? spytała, patrząc na jego obrączkę. Ona nie miała pierścionka, co Jan od razu zauważył.
No, Hanko, to z serca, nic złego. A ty wciąż taka sama, zadziorna
Dobrze, na wjeździe do wsi jest altanka, spotkajmy się tam zgodziła się.
Roześmieli się. Oboju wydało się, iż dawna uraza, przez którą się rozstali, była głupia i teraz zniknęła. Mieli wiele pytań, ale nie wiedzieli, od czego zacząć, a czasu i tak nie było. Nagle wrócili do swojego życia.
Dziesięć lat temu oboje kończyli studia. Hanka pedagogikę, Jan prawo. Byli razem od dwóch lat, planowali wspólną przyszłość, ale nie mogli się zdecydować, gdzie zamieszkają.
Haniu, ja wracam do rodzinnej wsi, obiecali mi stanowisko w sądzie. A ty, jako moja przyszła żona, powinnaś jechać ze mną powiedział stanowczo.
Ale Hanka marzyła o mieście.
Nie, nie chcę do wsi. Tyle lat minęło, a ty wciąż nie możesz się od niej oderwać odparła z urazą.
Słowo po słowie, pokłócili się na dobre, obrażeni, myśląc, iż to tylko na chwilę. Ale tak nie było. Nikt nie chciał wyciągnąć ręki pierwszy, każdy czuł się winny. Złość przerodziła się w głęboką urazę, aż w końcu ich związek się rozpadł.
Rozstali się głupio, nie ustępując sobie, zmarnowali szansę, jaką dał im los.
Jan wrócił do domu rano i cicho wszedł. W domu pachniało jedzeniem, ale było lekki bałagan. Zajrzał do sypialni i zdrętwiał. Na ich łóżku obok Kasi leżał Sławek z sąsiedniej wioski. Znali się dobrze. Żona zerwała się, zasłaniając się kołdrą.
Janek, czemu tak wcześnie? Mogę wszystko wyjaśnić, to nie tak, jak myślisz bełkotała.
Sławek, zawsze bezczel