**Dziennik osobisty**
Wracając z delegacji, Wojciech jechał autostradą, rozmyślając o swoim życiu. Pogoda była pochmurna, zaczynał padać deszcz, a przednia szyba w mgnieniu oka pokryła się kroplami. Samochody z naprzeciwka mijały go jeden za drugim.
Pojechał w teren w sprawach służbowych był komornikiem w większej wsi. Miał zostać trzy dni, ale szczęśliwie skończyło się na jednym. Nie chciał nocować w hotelu, wracał do domu. Zwłaszcza iż żona, Kasia, miała urodziny. Kupił jej nowe ubrania, trochę kosmetyków oczywiście ekspedientka podpowiedziała, bo sam kilka się na tym znał
Jechał całą noc, był zmęczony, a do tego ten deszcz.
Skrócę drogę przemknęło mu przez myśl. Pojadę przez sąsiednią wieś, będzie bliżej, a autostrada to zbędny objazd. Co prawda droga gruntowa, ale nic, już świta.
Tak też zrobił. Z Kasią byli razem od dziesięciu lat, mieli dziesięcioletniego syna. Żona zaszła w ciążę niemal od razu, choć dziecko urodziło się przedwcześnie. Ale niczego mu nie brakowało Michałek wyrósł na bystrego chłopaka.
Wojciech czuł zmęczenie, ale do domu było jeszcze z piętnaście kilometrów. Świtało, ale deszcz tylko przybierał na sile. Nagle usłyszał głuchy uderzenie w maskę i gwałtownie zahamował. Przemknęła mu przez głowę myśl:
Dobrze, iż nie jechałem gwałtownie Chyba kogoś potrąciłem. Las obok, może jakieś zwierzę Natychmiast wyskoczył z samochodu.
Na drodze leżała kobieta, parasolka leciała opodal. Ogarnęła go panika. Potrącił człowieka. Może jeszcze żyje? Pochylił się, podniósł ją i zaniósł do auta, sadzając na tylnym siedzeniu. Znów pomyślał:
Żyje, na szczęście jechałem wolno. Zwrócił się do kobiety: Jak się pani czuje? Zawiozę panią do szpitala, wieś już blisko. Wskazał na widoczne w oddali domy.
Kobieta złapała się za nogę.
Nie trzeba szpitala, nic poważnego. Tylko trochę boli, pewnie stłuczenie.
Kim pani jest? spytała, podnosząc głowę.
Wojciech spojrzał jej w oczy i zdrętwiał. Ona również była w szoku podwójnym.
Patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu oboje otrząsnęli się z osłupienia.
Ludwika? wykrzyknął.
Wojtek? zdziwiła się równie mocno.
No proszę, jakie spotkanie powiedział. Więc tu jesteś A ja szukałem cię wszędzie. A ty mieszkasz ledwie piętnaście kilometrów ode mnie.
Samą mnie to zaskoczyło. Nie wierzę, iż cię widzę odparła Ludwika, na chwilę zapominając choćby o bólu.
Tak, to ja we własnej osobie, możesz mi wierzyć odrzekł już z lekkim uśmiechem.
Jedźmy jednak do lekarza, pokaż drogę.
Dobrze zgodziła się, choć noga bolała ją tylko lekko.
Punkt felczerski był tuż za rogiem. Felczer obejrzał nogę, kazał jej stanąć mocniej. Ból prawie zniknął.
Stłuczenie, Ludwiko Stanisławo stwierdził. Wypiszę zwolnienie.
O nie, Henryku Januszu, mam lekcje w szkole. I tak czuję się już dobrze. Wojtek mnie podwiezie, prawda? Wojtek skinął głową.
Ludwika uczyła w miejscowej szkole języka polskiego i literatury. Mieszkała w tej wsi, wyszła dziś wcześniej, by przygotować klasówki.
Może jednak przyjdzie pani za kilka dni? zapytał felczer.
jeżeli noga będzie dokuczać, to na pewno odparła z uśmiechem.
Szła do samochodu, lekko utykając. Wojciech szedł za nią, ciesząc się, iż wszystko skończyło się dobrze.
Muszę się przebrać, nie mogę tak iść na lekcje. Jeszcze mam czas powiedziała.
Oczywiście, pokaż, gdzie mieszkasz zgodził się Wojciech.
Dom Ludwiki też był niedaleko. Wyszła z samochodu, a po chwili wróciła w innym ubraniu, w jasnym płaszczu. Deszcz wciąż mżył. Nie zdążyli wiele porozmawiać.
Ludwiko, spotkajmy się wieczorem? Gdzieś tutaj?
Po co? Masz żonę
Minęło dziesięć lat. Porozmawiamy, jeżeli oczywiście będziesz mogła nagle pomyślał, iż może nie puści jej mąż.
W ogóle się nie zmieniłaś, tylko jesteś jeszcze piękniejsza, spojrzenie masz pewniejsze.
A żona pozwala ci robić komplementy innym kobietom? spytała, patrząc na jego obrączkę. Ona nie miała pierścionka Wojciech od razu to zauważył.
No, Ludwisiu, mówię szczerze. A ty wciąż taka sama, przekorna
Dobrze, na wjeździe jest altanka, spotkajmy się tam zgodziła się.
Roześmieli się oboje. Wydało im się, iż dawna uraza, przez którą się rozstali, była głupia i po prostu zniknęła. Mieli mnóstwo pytań, ale nie wiedzieli, od czego zacząć. I czasu było mało. W końcu tak niespodziewanie wrócili do swojego życia.
Dziesięć lat temu oboje kończyli studia. Ludwika pedagogikę, Wojciech prawo. Ich miłość była piękna, trwała już drugi rok. Planowali wspólną przyszłość, ale nie mogli się zdecydować, gdzie zamieszkają po studiach.
Ludwisiu, ja wracam do swojej wsi. Obiecali mi stanowisko w sądzie. A ty, jako moja przyszła żona, powinnaś jechać ze mną oświadczył stanowczo Wojciech.
Ale Ludwika marzyła o mieście.
Nie, nie chcę do wsi. Tyle lat za nami, a ty wciąż nie możesz się od niej oderwać powiedziała z żalem.
Słowo za słowem, pokłócili się na dobre. Myśleli, iż to chwilowe, iż następnego dnia się pogodzą. Ale tak się nie stało. Nikt nie chciał wyciągnąć ręki pierwszy, każdy czuł się winny. Złość przerodziła się w głęboką urazę, aż w końcu ich związek się rozpadł.
Rozstali się tak głupio, żaden nie ustąpił. Zmarnowali plany losu i postawili kropkę.
Wojciech wrócił do domu rankiem i cicho wszedł. W domu pachniało jedzeniem, ale było lekki bałagan. Zajrzał do sypialni i oniemiał. Na ich łóżku, obok Kasi, leżał Marcin z sąsiedniej wioski. Znali się dobrze. Żona zerwa










