Zanim Łódź została mekką
miłośników urban exploration była przez setki – jakieś 400 – lat
niewielką-li tylko mieściną położoną u podnóża pasma wzgórz
dziś zwanych Wzniesieniami Łódzkimi. Bardzo to malownicza kraina,
którą wielokrotnie odwiedzałem mieszkając w Mieście Włókniarzy.
Dobrze, głównie ograniczałem się do Lasu Łagiewnickiego – i
miejskiego parku, i rezerwatu przyrody, miano swe biorącego od
Łagiewnik – dawnej wsi okraszonej barokowym klasztorem, któremu
towarzyszy zespół wspaniałych drewnianych kapliczek. Znaczy –
towarzyszył, bo z sześciu budynków zostały dwa. Przepadły w
czasie wojny – i to nie tej Wielkiej, po której w okolicy zostały
okopy czasów Operacji Łódzkiej, a tej ostatniej, gdy Niemcy
naziści ogniem ubogacali polskie zabytki.
Ocalałe kapliczki w Lesie Łagiewnickim
To właśnie te
wzgórza – a raczej wartkie, niemal górskie strumyki/rzeczki z nich spływające,
spowodowały, iż miasto Łódź (u nas zawsze dodaje się określenie
"miasto" do "Łódź" – po tym poznać, że
ktoś z regionu jest) miało zostać olbrzymim ośrodkiem
przemysłowym (zniszczonym po prawie 150 latach tak zwaną
restrukturyzacją gospodarki – podczas była to zwykła grabież;
kto żył w latach 90-tych XX wieku, ten wie o czym mówię). I
Rzeczpospolita właśnie znikała, ale oświeceniowi myśliciele i
reformatorzy dalej działali, usiłując rozwinąć w kraju produkcję
przemysłową.
Łódź po okresie tak zwanej restrukturyzacji przemysłu w latach 90-tych XX wieku
W ich planach okolice Łodzi miały zostać
centrum produkcji włókienniczej – dzięki sile wody napędzającej
folusze, przędzalnie i inne zakłady potrzebne do produkcji sukna.
Po rozbiorach i Napoleoniadzie plany się nie zmieniły – tylko
nowy ośrodek przemysłowy miał pracować na potrzeby ciut innego
rynku, jednego z największych na Świecie: Imperium Rosyjskiego.
Sankt Petersburg - stolica jednego z najbardziej chłonnych rynków końca XIX i początku XX wieku
Były plany, były warunki – brakowało tylko
jednego: ekspertów. Po okolicy było ich trochę (na przykład Czesi
w Zelowie albo Niemcy przybyli tu na fali kolonizacji
fryderycjańskiej chociażby do Nowosolnej, w tej chwili dzielnicy Łodzi
szczycącej się skrzyżowaniem ośmiu dróg, jednym z nielicznych w
Europie i niezwykle niepraktycznym), ale ciągle mało. Zarządcy
Królestwa Kongresowego i na to znaleźli sposób. Oto zawarto tak
zwaną ugodę zgierską – i każdy tkacz, który chciał się w
okolicy osiedlić dostawał na start drewno z którego mógł sobie
zbudować dom. Tak właśnie, za podstawę rozwoju Łodzi posłużył
Zgierz, a domki tkaczy do dziś zdobią ulice tegoż miasta. Ba, jakiś czas
temu choćby je odnowiono. Dla niewprawnego oka wszystkie wyglądają
tak samo, ale sami tkacze mieli do wyboru aż cztery różne
modele.
Zgierski dom tkacza po renowacji
W Łodzi te domki wraz z upływem lat zostały zastąpione
kamienicami, a te, które ocalały trafiły do Skansenu Łódzkiej
Architektury Drewnianej, wraz z protestanckim kościółkiem ze
wspominanej Nowosolnej i jedną z przepięknych willi z Rudy
Pabianickiej. Warto odwiedzić, to tuż obok wspomnianej w poprzednim
wpisie Białej Fabryki – na dodatek wstęp jest darmowy.
Skansen Łódzkiej Architektury Drewnianej
W
Zgierzu nikt nie zamykał tych domów w muzeach – z prostej
przyczyny: może i to Zgierz zaczął rewolucję przemysłową w
okolicy, ale później to starsze od Łodzi – i dużo ważniejsze
(Zgierz, tak jak moja Warta, Sieradz czy Kijów, był miastem
królewskim – Łódź czy inne Pabianice były własnością
prywatną) – miasto okazało się być dużo gorzej położone,
mniej obfite w bystre strumyki. I dziś Zgierz bywa obiektem żartów,
takich jak nieśmiertelne pytanie: - W co bawią się dzieci w
Zgierzu? - W miasto. Cóż, pracując kiedyś w Zgierzu
zobaczyłem – skierowane właśnie do dzieci – ogłoszenie
dotyczące nauki zarządzania miastem. Miejscowy magistrat reklamował
te warsztaty czy inną zabawę hasłem "Pobaw się z nami w
miasto". Faktem jest też, iż mieszkańcy Zgierza mają w
okolicy opinię najgorszych kierowców. Sami zaś śmieją się z
Ozorkowa – do którego także, podobnie jak do Zgierza, dojeżdża
łódzki tramwaj (obecnie niestety ta jedna z najdłuższych
europejskich linii tramwajowych jest w zawieszeniu – co mnie smuci
niemiłosiernie). W każdym razie – gdyby ktoś chciał poczuć
klimat wczesnoindustrialnej Łodzi, volens nolens musi udać się do
Zgierza. Może tramwajem.
Zgierz - domy tkaczy
W samej Łodzi, jak wspominałem,
takich śladów już praktycznie nie ma, ostatnie drewniane domki nie
zamknięte w muzeum adekwatnie odeszły w niebyt w początkach XXI
wieku. Zachował się za to drewniany kościółek z czasów gdy Łódź
była miastem rolniczym. Oryginalnie stał tuż przy Starym Rynku, w
mieście gdzie dziś wznosi się nowa, neogotycka świątynia pw
Wniebowzięcia NMP. Kiedy wznoszono ów kościół ten dawny,
drewniany, został zakupiony przez Izraela Poznańskiego na potrzeby
jego robotników, zakwaterowanych w pobliskich famułach (w
wybudowanym dla nich teatrze dziś jest supermarket; sklepy dla
robotników zwały się kiedyś konsumami) – i funkcjonuje do dziś,
tuż obok świątyni konsumpcjonizmu, Manufaktury, na jaką
przerobiono dawną fabrykę. Olbrzymi, eklektyczny pałac fabrykanta
robi za muzeum.
Manufaktura - dawne zakłady Izraela Poznańskiego
O Lodzermenschach – Niemcach, Żydach, Polakach
i Rosjanach – można by jeszcze dużo pisać, ale od czego są
bedekery? Albo – w wersji literackiej – Ziemia Obiecana Reymonta.
Wpis jest o drewnianej Łodzi, więc po prostu zainteresowanych
odsyłam do źródeł. I będę kończył – choć jeszcze kilka lat
temu udałbym się do Mileszek, gdzie w miejscu starszej świątyni
(Mileszki to wioska o bardzo starej metryce, wspominana już prawie
tysiąc lat temu; zachowała także charakterystyczny układ
urbanistyczny z czasów wczesnośredniowiecznych) stał drewniany
barokowy kościółek jeszcze z czasów I Rzeczypospolitej. Niestety,
jak to bywa z zabudową drewnianą – pochłonął go pożar.
Obecnie w odbudowie.