Jadwiga stała pośrodku pokoju, z biletem na wymarzone wakacje schowanym w torebce. Oczy Tadeusza płonęły gniewem, a jego głos rozbrzmiewał echem po ścianach. Kobieta czuła, jak wszystkie lata poświęceń, wszystkie marzenia pogrzebane pod górą kredytów i niedotrzymane obietnice wzbierały w niej jak fala, gotowa ją pochłonąć.
Tadeusz szepnęła cicho, prawie błagalnie pamiętasz, gdy podpisywaliśmy kredyt? Obiecałeś, iż będziemy walczyć razem, iż przetrwamy. Ja dotrzymałam słowa. Dźwigałam ten ciężar. Siedem lat! A teraz, gdy wreszcie moglibyśmy odetchnąć mówisz, iż łazienka twojej matki jest ważniejsza niż moje serce?
Mąż odwrócił się gwałtownie, unikając jej wzroku.
Nie rozumiesz, Jadzia. To moja matka. jeżeli my jej nie pomożemy, kto to zrobi?
A kim ja jestem?! wybuchnęła Jadwiga, pierwszy raz podnosząc głos. Czy ja nie jestem twoją rodziną? Ja, kobieta, która spłacała każdą ratę, która odmawiała sobie ubrań, wakacji, spotkań z przyjaciółmi, tylko po to, żebyśmy dali radę? Twoja mama przeżyła już swoje życie. Ja wciąż czekam na swoje!
Tadeusz zamilkł. Rozdzierały go dwie lojalności.
Kolejne dni upływały w ciężkiej ciszy. Wanda dzwoniła codziennie, dopytując, kiedy zaczną remont. Tadeusz odpowiadał wymijająco lub unikał rozmowy. W mieszkaniu między nimi wyrastał niewidzialny, lodowaty mur. Ona spała odwrócona plecami, on spędzał wieczory z telefonem w dłoni, bezmyślnie przewijając strony.
Ale Jadwiga miała już plan.
Pewnego poranka spakowała walizkę. Dwie letnie sukienki, kostium kąpielowy, którego nigdy nie założyła, sandały i paszport. Na stoliku zostawiła krótką kartkę:
Tadeusz, siedem lat marzyłam o morzu. Jadę, czy chcesz, czy nie. Ty decydujesz, czy będziesz przy mnie, czy zostaniesz. Wybór należy do ciebie. J.
Zamknęła drzwi, nie oglądając się za siebie.
W samolocie, z biletem do Grecji w torebce, poczuła, jak z ramion spada część brzemienia, które dźwigała tak długo. Patrzyła przez okno na chmury i wspominała dzieciństwo, gdy jeździła z rodzicami nad polskie wybrzeże. Pamiętała zapach soli, szum fal, gorący piasek pod stopami. Po raz pierwszy od lat poczuła iskrę nadziei.
W hotelu usiadła na balkonie, wpatrując się w błękit Morza Egejskiego. Serce biło jej żywiej, jakby odzyskiwała życie. Wieczorem zeszła na plażę, pozwoliła wodzie obmywać stopy i zapłakała nie z żalu, ale z ulgi.
Tadeusz, zostawszy sam, znalazł kartkę. Czytał ją w kółko, każde słowo paliło go jak ogień. Wyobrażał sobie Jadwigę na plaży, z błyszczącymi oczami i uśmiechem, którego nie widział od lat. Wtedy ogarnęła go myśl: on zabrał jej najlepsze lata, a teraz mógł stracić ją na zawsze.
Tego wieczoru, gdy Wanda znów zadzwoniła, odpowiedział zimno:
Mamo, łazienka może poczekać. Jadzia nie może.
Po raz pierwszy starsza kobieta nie znalazła słów.
Trzy dni później Tadeusz wysiadł na lotnisku w Atenach. Szukał jej na plaży, wśród kolorowych uliczek, w hotelowej restauracji. W końcu zobaczył ją samotną przy stoliku, z kieliszkiem białego wina.
Jadziu wyszeptał wzruszony. Jestem tu.
Spojrzała na niego długo, w milczeniu. W jej oczach był smutek, zmęczenie, ale i nuta tęsknoty.
Nie wiem, Tadeusz mówiła powoli. Nie wiem, czy mam jeszcze siłę wierzyć w nas.
Przysięgam, tym razem będę przy tobie odparł. Nie chcę, żebyś musiała wybierać między mną a moją matką. Ona miała swoje życie. Ty jesteś moim życiem teraz.
Proste słowa, a dotknęły jej głęboko. Pozwoliła mu usiąść obok. To nie było przebaczenie, ale początek czegoś nowego.
Te wakacje to nie tylko morze, słońce i plaża. To było odzyskiwanie siebie. Jadwiga godzinami pływała, śmiała się jak dawniej, zajadała ryby z apetytem. Tadeusz patrzył na nią, jakby na nowo odkrywał kobietę, w której niegdyś się zakochał.
Ostatniego dnia, leżąc na leżakach, Jadwiga powiedziała:
jeżeli mamy iść dalej, Tadeusz, musimy żyć dla siebie. Nie możemy wiecznie służyć cudzym potrzebom.
Skinął głową. Wiedział, iż to nie będzie łatwe, ale zrozumiał, co naprawdę było stawką.
Po powrocie Wanda znów nalegała na remont. Tym razem Tadeusz odpowiedział stanowczo:
Mamo, pomożemy, ile damy radę. Ale nie weźmiemy całego twojego życia na swoje barki. Ja i Jadzia też musimy żyć.
Jadwiga patrzyła na niego ze zdumieniem i ulgą. Po raz pierwszy od dawna nie czuła się sama w tej walce.
Następne lata były inne. Nie idealne, ale inne. Każdego lata wyjeżdżali nad Bałtyk, choćby na kilka dni. Jadwiga pozwalała sobie na drobne przyjemności: nową sukienkę, perfumy, kolację przy świecach. I gdy wspominała te siedem lat wyrzeczeń, myślała, iż było warto bo teraz umiała walczyć o swoje marzenia.
Bo prawdziwa wolność nie zaczyna się wtedy, gdy spłacisz ostatnią złotówkę bankowi. Zaczyna się wtedy, gdy potrafisz powiedzieć nie tym, którzy chcą zabrać ci duszę.















