Leżeć i odpoczywać, a dzieci to jej sprawa! – powiedział, zamykając oczy. Dwie godziny później żałował każdego słowa.

twojacena.pl 3 godzin temu

Chcę leżeć, a siedzenie z dziećmi to kobiece zajęcie! oświadczył mój mąż i zamknął oczy. Już po dwóch godzinach gorzko żałował tych słów.

Wyobraźcie sobie taką scenę: czekałam na ten wyjazd do Chorwacji jak na zbawienie. Ostatnie pół roku w pracy było koszmarem. Wracałam do domu wykończona jak cytrona, a tam czekała mnie druga zmiana: lekcje, obiadki, sprawdzanie zeszytów.

To ja znalazłam ten hotel, złapałam promocyjne bilety, spakowałam trzy walizki, nie zapominając o ukochanym misiu sześcioletniego synka i powerbanku dla tabletki dziewięcioletniej córki. Byłam głównym planistą całej operacji pod kryptonimem Rodzinne Wakacje.

I w końcu tu jesteśmy. Morze, słońce, dzieci piszczą z radości. Wydawałoby się oto szczęście, można odetchnąć. Ale mój mąż Bartek miał na ten temat własne zdanie.

Z miną zwycięzcy rzucił się na leżak, założył ciemne okulary, wbił wzrok w telefon i zapadł w stan letargu. Jego jedyną funkcją było przewracanie się od czasu do czasu, aby opalenizna była równomierna.

Dzieci, oczywiście, to istne wulkany energii. I wszystkie te mamo, daj, mamo, chodź, mamo, popatrz kierowane były wyłącznie do mnie. Bartek udawał, iż go to nie dotyczy. Krótko mówiąc, drugiego dnia zrozumiałam, iż moje wakacje zamieniły się w wyjazdową zmianę, tylko w gorętszym klimacie.

Pewnego dnia zauważyłam na recepcji reklamę miejscowego spa. Dwie godziny rajskiej przyjemności: czekoladowe zawijanie i relaksujący masaż. Dziewczyny, mało nie spadłam z krzesła na samą myśl o tym. Dosłownie poczułam ten zapach czekolady. To był znak! Zasłużyłam na to.

Podeszłam do męża, który drzemał, i najsłodszym głosem poprosiłam: Bartku, posiedź z dziećmi parę godzin, dobrze? Tak bardzo chcę iść na ten masaż. Po prostu ich pilnuj.

Leniwie otworzył jedno oko i rzucił zdanie, które przemroziło mnie do szpiku kości.

Ola, ty na poważnie? Siedzenie z dziećmi to kobiece zajęcie! Ja jestem na urlopie, harowałem cały rok, żeby tu przyjechać. Chcę spokojnie poleżeć.

Powiedział to i znów zamknął oczy, demonstracyjnie pokazując, iż dyskusja się skończyła.

Obraźliwe? I to jak! Przecież ja też pracowałam do upadłego! Stałam przed nim, a w głowie eksplodowała lawinagorąca, jądrowa, niepohamowana. Ale nie krzyczałam, nie machałam rękami ani nie płakałam. Po co? Słowa i tak nic by nie zmieniły.

Wzrok przypadkiem padł na wesołą grupę animatorów. Kolorowe stroje, chusty, uśmiechy od ucha do ucha prawdziwi piraci. I wtedy olśniła mnie genialna myśl trochę zuchwała, z nutką awanturnictwa, ale absolutnie zasłużona.

Decyzja przyszła natychmiast. Z najczarowniejszym uśmiechem podeszłam do chłopaków w piratach. Dzień dobry! zaśpiewałam niemal słodko. Mam do was delikatną prośbę. Widzicie tego gościa na leżaku? To mój mąż. Ma dziś swoje święto zawodowe jest, iż tak powiem, kapitanem z duszy. Ale strasznie nieśmiały. Kłamałam z anielską miną, choćby się nie zaczerwieniłam. Animatorzy z zainteresowaniem spojrzeli na Bartka. Chciałabym zrobić mu niespodziankę. Byłoby super, gdybyście wybrali go na głównego bohatera dzisiejszego questu w roli prawdziwego kapitana.

Dla pewności wsunęłam jednemu z nich banknot żeby wszystko było fair. Jego oczy zabłysły jeszcze jaśniej. Będzie zrobione! zameldował, oddając piracki salut. Wasz kapitan dostanie swoją gwiazdkową chwilę!

Wróciłam do leżaka, czułam się jak strateg najwyższego poziomu i przygotowałam się na widowisko. I oto, ledwie kilka minut później, do naszego leżaka, gdzie mój zmęczony mąż błogo spał, podeszła kolorowa delegacja.

Jeden z animatorów uroczyście chwycił mikrofon i ogłosił na cały hotel: Uwaga, uwaga! Szukaliśmy najodważniejszego, najmądrzejszego, najdzielniejszego kapitana i znaleźliśmy! Witajcie naszego bohatera tatę Bartka!

Co się wtedy działo! Bartek podskoczył, oczy wyszły mu na wierzch, bełkotał coś niezrozumiałego. Dzieci, Zosia i Kuba, wrzeszczały: Hura! Tato jest kapitanem! i już nakładali mu na głowę piracką chustę. Próbował tłumaczyć, iż to pomyłka, iż on tylko odpoczywa. Ciągnął koszulkę, ale było za późno. Animator mrugnął do mnie, klepnął Bartka w ramię: Kapitanie, naprzód! Skarby nie czekają! Odrzucić propozycję przed wszystkimi gośćmi? To byłaby kompromitacja.

A ja tymczasem stałam już przy wejściu do spa, owinięta białym szlafrokiem, i z uśmiechem pomachałam mężowi na pożegnanie, znikając za drzwiami w świecie czekoladowych zawijań i błogiego relaksu.

Bartek sumiennie wykonał swoją misję biegał, rozwiązywał zagadki, szukał skarbu i znalazł. Wrócił zmęczony, spocony, ale szczęśliwy, otoczony dziećmi, które patrzyły na niego z podziwem.

Wieczorem niewinnie zapytałam: No i co, kapitanie, jak rejs? Warknął coś pod nosem. Usiadłam obok, pogładziłam jego potargane włosy i szepnęłam: Jesteś moim najlepszym mężem. Zobacz, jak dzieci są z ciebie dumne, jak cię kochają.

Przeniósł wzrok z dzieci, które układały na łóżku muszle, na mnie i pierwszy raz tego dnia szczerze się uśmiechnął. Co ty zawstydzony odparł. Tylko trochę się pobawiłem.

I w jego oczach zapaliła się iskra ciepła, prawdziwa. Do końca wakacji, wyobraźcie sobie, pomagał mi z dziećmi bez przypominania. Jakby ktoś zdjął z niego pancerz.

Wiecie, czasem mężczyźnie trzeba wręczyć mapę skarbów, zawiązać chustę na głowie i delikatnie popchnąć we właściwym kierunku z miłością.

Idź do oryginalnego materiału