*Dziennik osobisty*
Krzysiu, spójrz tylko na to piękno! zawołała z zachwytem Ewa, której opalona skóra i błyszczące oczy zdradzały niespożytą energię. Rozpostarła ramiona, jakby chciała objąć całe morze przed sobą. Jej kasztanowe, lekko wypłowiałe od słońca loki tańczyły na wietrze. Mówiłam ci, iż ten miesiąc będzie najlepszy w naszym życiu!
Obok niej, na białym piasku, stał Krzysztof. Poprawił słomkowy kapelusz i uśmiechnął się, choć w środku ściskał go niepokój. Myśl, iż to może być ostatnia szansa, by odzyskać utracone szczęście, nie dawała mu spokoju.
Tak, Ewuniu, ten miesiąc będzie wyjątkowy odparł, starając się, by w jego głosie nie przebijał smutek. Zawsze miałaś rację.
Ale nie mógł zapomnieć słów lekarza sprzed dwóch miesięcy: Nowotwór, zaawansowane stadium, dwa, może trzy miesiące. I oto przyjechali nad morze, bo Ewa postanowiła żyć, a nie poddawać się.
Chodzimy popływać? Ewa złapała go za rękę, a w jej oczach błysnęła radość. Nie marnujmy czasu, Krzysiu! Pamiętasz, jak w dzieciństwie skakaliśmy do rzeki u babci? Bałeś się, iż prąd porwie ci majtki!
Krzysztof roześmiał się, a na chwilę ból odszedł w cień. Taka właśnie była Ewa potrafiła wyrwać go choćby z najgłębszego smutku.
Nie bałem się, byłem tylko ostrożny żartował. Dobrze, biegnijmy, ale jeżeli rekin mnie zje, to twoja wina.
Śmiali się jak nastolatkowie, gdy wbiegali do wody. Ewa pluskała się w falach, a Krzysztof patrzył na nią, wstrzymując oddech. Kochał ją bardziej niż życie, a jednocześnie bolała go świadomość, iż może ją stracić.
Miłość daje siłę, by wierzyć, choćby gdy czas zdaje się być przeciwko nam.
Poznali się w liceum w małym miasteczku, gdzie wszyscy się znali. Ewa pojawiła się nagle, jak kometa nowa uczennica z olśniewającym uśmiechem i długimi kasztanowymi włosami, które mogły roztopić najtwardsze serce.
Przyjechała z rodzicami z sąsiedniego miasta i od razu stała się centrum uwagi. Krzysztof, wysoki i nieco niezdarny, zawsze z książką w ręku, nie wierzył, iż zwróci na niego uwagę. Aż pewnego razu, na szkolnej dyskotece, odważył się zaprosić ją do tańca.
Jesteś inny powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Nie udajesz kogoś, kim nie jesteś.
A nie boisz się, iż nadepnę ci na stopy? zapytał z uśmiechem. Wybuchnęła śmiechem i od tej chwili stali się nierozłączni.
Po maturze Krzysztof wyjechał do Warszawy na studia inżynierskie, a Ewa do Krakowa, na filologię. Pisali do siebie długie listy, a na wakacje wracali, by być razem. Rozłąka tylko wzmocniła ich uczucie. W wieku dwudziestu dwóch lat, ledwo zdążyli odebrać dyplomy, pobrali się. Ślub był skromny, w miejsconym domu kultury, udekorowanym plastikowymi kwiatami. W tle grały hity Maryli Rodowicz. Byli szczęśliwi, a reszta świata przestała się liczyć.
Ale przyszło codzienne życie trudne, pełne wyzwań. Wynajmowali małe mieszkanie, pracowali bez wytchnienia, marząc o własnym domu i kawiarni. Zmęczenie i codzienne kłopoty zaczęły rodzić konflikty. Kłócili się o drobiazgi: kto nie pozmywał naczyń, kto zapomniał zapłacić rachunek. Pewnego dnia, w przypływie gniewu, Krzysztof trzasnął drzwiami i rzucił:
Może lepiej się rozejdziemy?
Ewa usiadła na kanapie, milczała chwilę, a potem cicho powiedziała:
Kocham cię za bardzo, by to stracić. Spróbujmy inaczej.
Zaczęli poświęcać jeden dzień w tygodniu tylko sobie. Bez pracy, telefonów, bez nerwów. Spacerowali, pili herbatę na balkonie, wspominali młodość. Ich miłość odżyła, jak kwiat po zimie.
Po pięciu latach kupili dom z ogrodem i otworili kawiarnię. Potem przyszły na świat córki Zosia i Hania, bliźniaczki, które wypełniły dom śmiechem i chaosem. Ewa była wspaniałą matką cierpliwą, czułą, opowiadającą bajki na dobranoc. Krzysztof często myślał: Jakie to szczęście, iż ją mam.
Ale czas płynął. Córki wyjechały na studia, a dom opustoszał. By zagłuszyć samotność, znów rzucili się w wir pracy. Otworzyli drugą kawiarnię, pracując po nocach. Aż pewnego dnia, w środku zmiany, Ewa zbladła i upadła.
Ewka! Ewka, obudź się! Krzysztof potrząsał nią, aż przyjechała karetka. Lekarz stwierdził wyczerpanie, ale Ewa machnęła ręką: To tylko zmęczenie, Krzysiu. Wszystko będzie dobrze.
Następnego dnia znowu straciła przytomność. Tym razem diagnoza była brutalna: rak, nieoperacyjny, dwa miesiące życia.
W domu Ewa powiedziała spokojnie:
Nie wzywaj dziewczynek. Nie chcę, żeby widziały mnie taką. Chcę pojechać nad morze. Pamiętasz, jak marzyliśmy? Leżeć na piasku, pić drinki, tańczyć pod gwiazdami. Zróbmy to teraz.
Chciał protestować, ale nie mógł. jeżeli to jej ostatnie życzenie, spełni je za wszelką cenę.
Krzysiu, gdzieś utknął? Ewa otrzeźwiła go, obryzgując go wodą. Widzę, iż myślami jesteś daleko!
Jestem tu uśmiechnął się, chowając łzy, i zanurkował. Tylko wspomniałem, jak mnie wczoraj ograłaś w karty. Mistrzowski ruch!
Nie zasypiaj gruszek w popiele! roześmiała się. Wieczorem idziemy do restauracji z muzyką na żywo? Chcę tańczyć do upadłego!
Jesteś pewna? Może lepiej odpocząć? zapytał niepewnie, ale Ewa nie znosiła, gdy przypominał o chorobie.
Krzysiu, żyję i chcę żyć! powiedziała stanowczo. Obiecaj, iż nie będziesz mnie grzebać przed czasem. Obiecaj.
Obiecuję szepnął, a oni przytulili się w ciepłej wodzie, jak w objęciach przeznaczenia.
Miesiąc nad morzem był jak sen: spacery po molo, l

















