
ŁAJNO W PARKU
W Kielcach, w parku są konie, na których można sobie opłacić przejażdżkę. Widziałem ostatnio jak takiego konia pani z obsługi przyprowadziła na sranie. Wjechała nim na środek trawnika i tam koń postawił te swoje bobki. Zero kontrowersji – naturalna kolej rzeczy. A po kilku minutach przyszedł pan w odblaskowej kamizelce i je pozbierał. I tu już w głowie zaświeciło mi się: Nie.
Nie pamiętam nazwy miasta niemieckiego, w którym wprowadzono rewolucyjną technologię – nie szalet, ale outlet. Nie budowla, do której wchodzi się, by załatwić swe potrzeby fizjologiczne, ale dozownik torebek na produkty/efekty tych potrzeb. Srasz do torby i potem wyrzucasz ją do kosza. Sikasz do torebki. Wobec wszystkich przechodniów, gdzieś za drzewem, za ławką. Byle tylko nie stawiać szaletu.
Końskie łajno nie śmierdzi. Pytam się pana w odblaskowej kamizelce, czemu je zbiera. Wie, iż robi źle, bo tymi bobkami zainteresowane są ptaki, gryzonie – wiewiórki! – ale taki jest nakaz żeby pozbierać. On widzi tych interesantów, w Niemczech choćby nich nie bierze się pod uwagę. Sranie do torebki? Ekwilibrystyka. Niehigieniczna na dodatek.
A jest to część wymiany. Końskie łajno ja bym ogrodził, by dziecko się nie upaciało, ale zostawił dla korzystania.
No i nikt się nie pyta o zdanie trawy, krzewów i drzew. Że nagle nikt już nie będzie koło nich sikał. A to takie interesujące substancje organiczne zostaną wyeliminowane z ich diety. Bo one biorą je pod uwagę opracowując swoje strategie żywieniowe.