Weronika leżała z zamkniętymi oczami. Po drugiej stronie pokoju, na przeciwległym łóżku, siedziała Jadwiga, skrzyżowawszy nogi, i głośno czytała podręcznik. Nagle telefon Weroniki rozbrzmiał popularną melodią. Jadwiga zatrzasnęła książkę i spojrzała na przyjaciółkę z wyrzutem.
Dziewczyna niechętnie odebrała. Po chwili już siedziała na łóżku. Potem odrzuciła telefon, zerwała się i zaczęła nerwowo pakować rzeczy do sportowej torby, wyciągając je z szafy.
– Gdzie się tak spieszyś? Co się stało? – zaniepokoiła się Jadwiga.
– Sąsiadka dzwoniła, mamę zabrali do szpitala, zawał serca. – Weronika zapięła zamek w torbie i podeszła do drzwi, gdzie wisiały kurtki dziewczyn, stały buty i kozaki.
– Jutro przecież egzamin. W szpitalu się nią zajmą. Wrócisz po zdaniu – powiedziała Jadwiga, wstając z łóżka i patrząc, jak Weronika wciąga kozaki na nogi.
– Posłuchaj, Jadziu, wytłumacz wszystko w dziekanacie. Wrócę i wszystko załatwię. Egzaminy zdam w sesji poprawkowej. Muszę lecieć, autobus za czterdzieści minut – Weronika już zapinała zamek w kurtce.
– Zadzwoń, jak tylko dowiesz się czegoś o mamie – poprosiła Jadwiga, ale Weronika już wybiegła z pokoju. Za cienkimi drzwiami słychać było stukot oddalających się obcasów.
Jadwiga wzruszyła ramionami i wróciła do pokoju. Zobaczyła na łóżku Weroniki ładowarkę do telefonu, złapała ją i boso pognała za przyjaciółką.
– Weronika! Czekaj! – krzyczała, zbiegając po schodach.
Drzwi wejściowe na dole zatrzasnęły się. Jadwiga przeskoczyła przez trzy stopnie, podbiegła do drzwi, pchnęła je i o mało nie wyleciała na ulicę.
– Weronika!
Dziewczyna odwróciła się, zobaczyła w rękach Jadwigi kabel i wróciła po niego.
– Dzięki. – I znów pobiegła przed siebie.
– Kowalska, co wy tu wyprawiacie? Jedna prawie drzwi wyważyła, druga boso na mróz wyskoczyła. Naćpane jesteście, czy co? – spod stołu podniosła się dyżurna woźna, pani Halina.
– Przepraszam, pani Halino, nie bierzemy nic – powiedziała Jadwiga, przestępując z nogi na nogę. Gołe stopy kłuły ziarenka piasku i drobne kamyki naniesione butami z ulicy. Przed akademikiem lód był gęsto posypany piaskiem.
– U Weroniki mama w szpitalu. Zimno mi, mogę już iść? – powiedziała JadwJadwiga wróciła do pokoju, ale późnym wieczorem, gdy już ucichło w akademiku, usłyszała ciche pukanie do drzwi i gdy je otworzyła, zobaczyła przed sobą Tymoteusza, trzymającego niewielki bukiet stokrotek, który zamiast Weronice ofiarował jej, a ona, choć serce podpowiadało jej, by odrzucić te kwiaty, wzięła je i uśmiechnęła się niepewnie, bo czasem los daje nam drugą szansę, choćby jeżeli przychodzi z opóźnieniem.