Kurs na pełnię niezależności

polregion.pl 2 tygodni temu

**Lekcje jazdy**

Maja zaparkowała samochód przed biurem i ruszyła gwałtownie w stronę wejścia. Przed nią szły dwie kobiety, rozmawiając powoli. Tuż przed drzwiami nagle się zatrzymały, zagradzając jej drogę. Bezceremonialnie wcisnęła się między nie, odepchnęła na boki i szarpnęła drzwi wejściowe.

— Hej, gdzie się pchasz… — usłyszała za sobą warknięcie i ordynarne epitety.

W innym czasie odpowiedziałaby tym samym, ale dziś była spóźniona, więc zignorowała zaczepki i ruszyła dalej, w kierunku windy. Ludzie już wchodzili do środka. W ostatniej chwili Maja wślizgnęła się do kabiny, potrącając mężczyznę i odsuwając go na bok.

— Przepraszam — mruknęła, odwracając się do zamykających się drzwi.
Na moment między nimi mignęły jej wściekłe twarze tych kobiet. Windę ruszyła w górę. *„Trzeba im było pokazać język…”* — pomyślała z opóźnioną złością.

Od biegu miała rozgrzane policzki, a włosy się rozczochrały. Na ścianie kabiny było lustro, ale tłok uniemożliwiał podejście. Przygładziła włosy dłonią.

Za plecami ktoś prychnął. Maja była pewna, iż to ten mężczyzna, którego potrąciła. Spojrzała przez ramię. Stał za nią, patrząc z lekkim uniesieniem brody — choć może to tylko przez różnicę wzrostu. Poczuła delikatny zapach jego wody kolońskiej. Przez sekundę patrzyli sobie w oczy. Maja gwałtownie odwróciła głowę, wzniecając obłok włosów.

Winda zatrzymała się, drzwi otworzyły, a ona wyszła, czując na plecach jego wzrok.

— Podobała ci się? — zapytał Krzysztof Marka, gdy winda ruszyła. — Widać było, iż pali się, żeby cię opieprzyć.

— Daj spokój. Długimi rzęsami i zgrabnymi nogami mnie nie złapiesz. Stary wyga. Teraz taka harda, ale jak wyjdzie za mąż, to się dopiero okaże. „Drogie, Ewa z mężem byli na Malediwach, a my znowu do Turcji? Nudzą mnie. U Basi trzy futra, a ja mam jedno…” — Marek nadął usta, parodiując żonę.
Wokół rozległy się chichoty.

— Po prostu pechowo trafiłeś z Anią — stwierdził Krzysztof.
Wtedy winda się zatrzymała i wyszli.

— W prawo — podpowiedział Krzysztof.

— Masz rację. Po niej choćby patrzeć na kobiety nie mogę. I koniec tematu — odparł Marek. — Tutaj? — Zatrzymał się przy szklanych drzwiach.

Tymczasem Maja wysłuchiwała reprymendy od szefa.

— Gdzie się włóczysz?! Klient nie mógł się dodzwonić, zrywasz umowę! — krzyczał, aż ślina tryskała mu z ust.

— Panie Janie, przysięgam, to ostatni raz. Utknęłam w korku…

— Oszczędź mi szczegółów. Wcześniej kładź się spać i wyjeżdżaj, zanim korki się zaczyną. Jeszcze raz się spóźnisz, Kowalska, a choćby twoja matka była chora — zwolnię cię. A teraz znikaj. Weź próbki i leć do klienta.

Maja cofnęła się do drzwi.

— Dziękuję, panie Janie. Już lecę. Przysięgam, to się nie powtórzy… — Wyszła na korytarz i odetchnęła z ulgą.

— Szukał cię Raczyński. Wściekał się — rzuciła koleżanka, gdy Maja weszła do biura.

— Już mnie znalazł. — Chwyciła przygotowaną teczkę i wyszła.

Nie czekała na windę, zbiegła po schodach, wyszła z budynku i stanęła jak wryta przed samochodem. W pośpiechu zaparkowała swojego malutkiego „Hyundaia” za blisko „Kii”. Liczyła, iż kierowca za nią zostawi miejsce.

Ale on też się spieszył. Ogromny czarny „Mercedes” dominował nad jej autem, prawie dotykając zderzaka. Jej samochód był zablokowany. *„Co teraz? Jak wyjechać? Gdybym tak zaparkowała, byłaby awantura…”* Choć właśnie tak zrobiła.

Nie mogła iść pieszo. Wsiadła, rzuciła teczkę na fotel, przekręciła kluczyk i zaczęła ostrożnie manewrować. Nerwowo cofała, skręcała kierownicą, centymetr po centymetrze.

W uszach wciąż brzmiały groźby zwolnienia. Na pewno Jan już zadzwonił, iż jedzie. A ona traciła czas.

Oszacowała, iż może wyjechać bez kolizji, i lekko cofnęła. Zrobiła to zbyt gwałtownie. Poczuła lekkie uderzenie. „Mercedes” zawył syreną. *„Tego jeszcze brakowało…”* Maja odjechała do przodu. Wysiadła, modląc się, by nie było śladów. Na błotniku „Mercedesa” zobaczyła zadrapanie i wgniecenie. *„Przynajmniej lampy nie uszkodziłam…”* Samochód zamrugał światłami i zamilkł.

Rozejrzała się bezradnie. Nikogo nie było. Kamery na budynku pewnie tego nie uchwyciły. Westchnęła, wsiadła i odjechała.

Gdy wróciła, „Mercedesa” już nie było. *„Może właściciel nie zauważył? Ale jeżeli tak, znajdzie mnie. Wszyscy znają moje auto…”* — pomyślała, wjeżdżając windą do agencji reklamowej. I nagle przypomniała sobie tamtego mężczyznę.

Minął tydzień. Nikt jej nie szukał, więc się uspokoiła. Aż pewnego dnia zadzwonił nieznany numer.

— Maja Kowalska?… Kapitan Nowak… — Maja ledwo słuchała, pisząc na komputerze. Ale na słowo „kapitan” zastygła. — Samochód o numerze… to pański?

— Tak — odpowiedziała, ignorując sygnał alarmowy w głowie. Ale było za późno. Przyznała się.

— Czekam na panią w komendzie… szósty gabinet… — Maja przestała pisać. — jeżeli się pani nie stawi, wyślemy wezwanie.

— Ja… Przyjdę — obiecała.

Twarz jej płonęła. *„Zauważył. Cholera! Na takim aucie zwykli ludzie nie jeżdżą…”* Żołądek się skurczył.

— Dwudziestego czwartego lipca uderzyła pani w zaparkowany samochód i uciekła. To poważne wykroczenie. Co pani na to, Maju Kowalska?

Maja przełknęła ślinę. Patrzyła na kapitana Nowaka jak królik na węża. Palce nerwowo miętosiły torebkę.

— Nagranie pokazuje, iż wyszła pani z auta i widziała szkodę.

— Jaka szkoda? Kierowca „Mercedesa” sam zaparkował zaMaja odwróciła się i zobaczyła, jak Marek wychodzi z windy z dwiema kawami w rękach, uśmiechając się niepewnie, jakby po raz pierwszy w życiu czegoś się bał.

Idź do oryginalnego materiału