Kupiliśmy dom nad morzem i nagle przypomnieli sobie o nas krewni

newsempire24.com 1 dzień temu

Po zakupie domu nad morzem krewni nagle przypomnieli sobie o naszym istnieniu

Nigdy bym nie pomyślała, iż ktoś może oskarżyć mnie i mojego męża o wyniosłość. Zawsze prowadziliśmy skromne życie, nie dążąc do wyróżniania się. Mnie i mężowi prawie 50 lat, i dla nas to drugie małżeństwo. Nie mam dzieci, tak się złożyło, natomiast mój mąż ma dorosłą córkę. Jesteśmy razem już około dziesięciu lat i przez ten czas udało nam się zbudować przytulne i harmonijne życie.

Krzysztof mieszkał w swoim domu na wsi, a ja w miejskim mieszkaniu. Po ślubie przeprowadziłam się do niego i okazało się to adekwatną decyzją. Życie na wsi gwałtownie przypadło mi do gustu: cisza, spokój, bliskość natury. Nie byliśmy miłośnikami głośnych towarzystw, rzadko kogoś odwiedzaliśmy, a do nas też nieczęsto przyjeżdżali goście. Jedyną częstą gościnią była córka męża, Iwona, z którą mamy ciepłe relacje.

Pewnego razu, krótko po ślubie, wybraliśmy się w podróż nad morze. Ta wycieczka zostawiła w naszych sercach niezatarte wrażenia. Morska bryza, szum fal, niekończące się plaże — wszystko to wydawało się rajem na ziemi. Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać: a co, jeżeli na emeryturze przeprowadzimy się nad morze? To marzenie wydawało się odległe i prawie nieosiągalne, ale los zarządził inaczej.

Nieoczekiwanie zmarł wujek Krzysztofa, zostawiając mu w spadku trzypokojowe mieszkanie w mieście. Była to dla nas szansa na zbliżenie się do marzeń. Postanowiliśmy sprzedać odziedziczoną nieruchomość, zrezygnować z pracy i przeprowadzić się do nadmorskiego miasta. Domem Krzysztofa zajęła się jego córka Iwona, która gwałtownie znalazła nabywców i przelała nam część uzyskanych funduszy, a resztę mąż postanowił podarować córce.

Tak znaleźliśmy się w przytulnym domku nad morzem. Pracę znaleźliśmy bez większych problemów, życie się ułożyło. Jednak naszą idyllę zakłóciło nieoczekiwane zainteresowanie ze strony krewnych. Gdy tylko plotki o naszej przeprowadzce rozeszły się, zaczęli do nas przyjeżdżać goście: bracia, siostry, ciotki, wujkowie, a choćby dalecy krewni, o których istnieniu ledwo pamiętaliśmy.

Na początku cieszyliśmy się z wizyt, ale niedługo zauważyliśmy niepokojącą tendencję. Wielu przyjeżdżało bez zaproszenia, z pustymi rękami, oczekując pełnej gościnności. Liczyli na darmowe zakwaterowanie, wyżywienie i rozrywkę. Po ich wyjeździe musieliśmy sprzątać, prać stosy pościeli i uzupełniać zapasy żywności.

Szczególnie nieprzyjemne było to, iż niektórzy krewni przyjeżdżali z dziećmi, a choćby wnukami, nie uprzedzając nas wcześniej. Nasz dom zmienił się w darmowy pensjonat. My z Krzysztofem czuliśmy się wykończeni i wykorzystani.

Postanowiliśmy więc wyznaczyć granice. Bliscy krewni, jak siostra Krzysztofa z córką oraz Iwona z rodziną, zawsze byli mile widziani. Przyjeżdżali na krótko, przywozili ze sobą smakołyki i pomagali w gospodarstwie. Dla pozostałych musieliśmy zamknąć drzwi. Wyraźnie powiedzieliśmy, iż nie możemy przyjmować gości bez uprzedzenia i zapewniać im wszystkiego, co niezbędne.

To postanowienie wywołało falę oburzenia. Zaczęto nas nazywać zarozumiałymi, twierdzić, iż się wywyższamy i odwróciliśmy się od rodziny. Ale nie czuliśmy się winni. Kiedy mieszkaliśmy na wsi, nikt z tych ludzi się nami nie interesował. Teraz, dowiedziawszy się o naszym domu nad morzem, nagle sobie o nas przypomnieli.

My z Krzysztofem nie żałujemy podjętej decyzji. Nasz dom to nasza twierdza i mamy prawo decydować, kogo i kiedy przyjmować. Życie nad morzem nauczyło nas cenić proste przyjemności: poranne spacery po plaży, zachody słońca na brzegu, szum fal. I nie pozwolimy nikomu zakłócić naszej harmonii i spokoju.

Idź do oryginalnego materiału