Łatwiej byłoby wymienić to, czego nie da się tu kupić, niż to, co oferują sprzedawcy. Wydaje się, iż jest tu wszystko. Najbardziej deficytowym towarem giełdy samochodowej w Lubinie są… samochody. Kiedyś – co sobotę – było ich ponad 2 tys. Dziś zajmują niewielki skrawek zieleni przy głównym placu handlowym.
Lubińska giełda (samochodowa w nazwie to już przeszłość) bije się o palmę pierwszeństwa na Dolnym Śląsku z targiem na Dworcu Świebodzkim we Wrocławiu. – Raczej są porównywalne, ale trudno to zmierzyć. Lubińska otacza koronę stadionu, a wrocławska idzie bardziej w linii prostej – mówi jeden ze sprzedawców, który w sobotę handluje w Lubinie, a w niedzielę na Świebodzkim.
Ręcznie wyrabiane chleby, domowe ciasta, szynki, salcesony i kiełbasy, bio-sery, miód prosto z pasieki, czosnek od gospodarza, ogórki i kapusta z beczki, ekologiczne warzywa i owoce, ubrania, buty, torby, oświetlenie, firanki, obrusy i oczywiście „chemia z Niemiec”. Sezonowo stroiki na Wszystkich Świętych i wianki ma Wielkanoc.
Trudno znaleźć wzmiankę w internecie, kiedy postała giełda w Lubinie.

– Ja tu handluję od 25 lat – mówi jeden ze sprzedawców samochodów. Przekrzykuje go inny, który z lubińską giełdą związany jest od ponad 30 lat.
Żaden nie mija się z prawdą, bo giełda powstała na początku lat 80. Była jedną z pięciu liczących się w kraju giełd samochodowych obok Słomczyna pod Warszawą, Gliwic, Poznania i Szczecina.
– Dzisiaj to przyjeżdżamy tu raczej w celach towarzyskich. Ostatni samochód sprzedałem w listopadzie, ale nie wyobrażam sobie soboty bez giełdy – mówi pan Henryk.
Dziś samochody i części do nich, które stanowiły główny przedmiot działalności giełdy, to już jej namiastka.

Prym wiedzie żywność „home made”. Kolejki ustawiają się po wędliny z domowych wędliniarni, chleb z mąki orkiszowej i ciasto bez jajek w proszku.
Ale życie giełdy w Lubinie to również tzw. wystawki, które pojawiły się na początku lat 90. i do dziś znajdują swoich amatorów. By „złowić” coś przyzwoitego trzeba się pojawić grubo przed szóstą. Ci, którzy przyjeżdżają po 11.00 to spacerowicze. Zobaczymy, przemyślimy – odezwiemy się. Ich spotkać można przy – co najmniej czerech punktach parzenia kawy.
Dziś giełda to także salon mody, widać wielki świat. Na stoisku pani Marty z Nowej Soli można kupić rzeczy, które sprzedają ekskluzywne butiki. Tu ceny za płaszcz czy kurtkę sięgają tysiąca złotych, ale za te same w galerii trzeba zapłacić o trzysta, czterysta złotych więcej.

– Stawiam na polskich producentów, stąd takie kwoty. Ale ceny zaczynają się od 29 zł za naprawdę porządny t-shirt – mówi pani Marta. Na lubińską giełdę przyjeżdża od prawie 30 lat. – Ciągle się opłaca, ale to już nie jest zysk, taki jak przed kilkunastoma laty. Zabijają nas koszty: ZUS, gaz czy prąd – dodaje.
Lubińska giełda działa w soboty od godz. 6 do 13. Parking kosztuje 6 zł.


























































