Po Marszu Niepodległości ruszam w Krakowskie Przedmieście do mojego mieszkania “na Mariensztacie”. Ludzie tańczą w takt muzyki orkiestry dętej, kawałek dalej chór śpiewa z balkonu, słowem jest euforia pomimo chłodu i mżawki.
Następnego dnia w Żabce Cafe kupuję zapiekankę na śniadanie. Nie jest to zdrowe, ale co robić. Popijam jogurtem…
Na Starym Mieście rano w sztok pijany nieszczęśliwy kochanek siedzi na schodach, obok niego kobieta krzyczy żeby sobie poszedł… Scenki rodzajowe…
Wszechobecność alkoholu, piwo wino, tanie wódki w wygodnych litrażach. I to „na impulsach”, w tych rejonach sklepu, gdzie ludzie kupują na zasadzie, „a to jeszcze wezmę sobie tego lizaka, cukierka, gumę do żucia… Na stacjach benzynowych, w sklepach otwartych przez całą dobę, w bardzo wielu miejscach alkohol rzuca się w oczy aż żal nie kupić. To z pewnością poprawia sprzedaż. Do porannej Żabki rano wchodzi pan i uśmiechając się do znajomej sprzedawczyni kupuje setkę.
W tym samym dniu jadę w Uberem na Żoliborz, kierowcą jest Ukrainiec. Podobno jeżdżą też Gruzini czy Kazachowie podobno też w tej chwili jest wymóg by mieli polskie prawo jazdy bo wielu z nich jeździło bez żadnego. Tak czy owak, jest to najtańsza forma transportu porównywalna tylko z hulajnogami czy rowerami elektrycznymi. Co ciekawe, hulajnogi wynajmuje się nie na kilometry tylko na czas, co skłania do szybkiej jazdy. Na Żoliborzu muszę trochę poczekać i pani radzi lunch w kafeterii pobliskiego biurowca. Tu zdziwienie bo obiad kosztuje 25 zł, to jak na Warszawę, wyjątkowo niska cena.
Generalnie Polska jest droga albo droższa. Na Krakowskim Przedmieściu kawa kosztuje kosztuje pod 20 zł czyli kilku ładnych dolarów.
Polska jest położona wyżej niż Toronto, jeżeli chodzi o szerokość geograficzną w związku z czym zmrok zapada szybko. Wiele osób skarży się na ciemność.
Po wysłaniu do drukarni Gońca, ruszam rano do Krakowa. Rozwidnia się, ulice mokre trochę siąpi, zakładam więc gogle przywiezione na wypadek gazowania na marszu, odblokowuję hulajnogę Lime – tej samej firmy co tutaj w Mississaudze i na dworcu centralnym jestem w 15 minut. Przy okazji “podziwiam“ „klocek Trzaskowskiego”. Biorąc pod uwagę, iż Warszawa to miasto tak strasznie poranione architektonicznie klocek mnie zupełnie nie dziwi.
Jeśli Bóg da, może doczeka się obudowania wedle koncepcji Sebastiana Pitonia.
Ekspres relacji Warszawa Zakopane zabiera mnie do Krakowa. Spóźniamy się o pół godziny ze względu na awarię sygnalizacji kolejowej. W Krakowie na Dwrcu kolejowym ubikacja kosztuje 4.50 PLN. W ubikacji kolejka mężczyzn mocujących się z automatyczną bramką – można płacić zbliżeniowo kartą.
Wsiadam w małego busa wciąż jedną z najbardziej popularnych form transportu lokalnego. Za 10 zł dojadę 40 km. Z przodu młody koleżka, zabawia nas wszystkich rozmowami telefonicznymi. Pierwsza z panią kuratorką, żeby powiedzieć, iż znalazł pracę w piekarni i jedzie na kwaterę, dlatego melduje się łpo warunkowym zwolnieniu. Druga z Martynką, iż może przyjechać na noc z soboty na niedzielę. Trzecia z mamą Martynki, żeby się zgodziła, bo przecież Martynka jest dorosła. Przez 10 minut wszyscy żyjemy historią tej miłości. Koleżka zapewnia, iż ma już absolutny wstręt do narkotyków, alkoholu i nie będzie się denerwował, „tak jak mu mówił” psycholog. Wkładam słuchawki, i nasz śmierdzący papierosami bus kołysze się w rytm Kumbia Boruka. Drogę powrotną odbywam nazajutrz już w dużym stłoczeniu, jedzie nas rano „domiasta” może dwa razy więcej niż jest miejsc siedzących. Szczęśliwie udaje mi się wysiąść. Sprawdzam hotel, który wynająłem przez booking.com okazuje się, iż funkcjonuje w przerobionym starym bloku ma tylko dwa piętra i windę przedzieloną w środku ciężką kratą którą można przesuwać na kółkach; po jednej stronie są goście hotelowi, po drugiej stronie kraty jadą mieszkańcy bloku, a przesuwanie służy regulowaniu pojemności. Można przy odrobinie złośliwości ścisnąć kogoś tą kratą.
W hotelu miga światełkami pokaźna choinka; jak widać obyczaje amerykańskie wchodzą pełną parą.
Z hotelu kolejną hulajnogą, tym razem firmy Bolt, ruszam do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Okazuje się iż aplikacja nie pozwala mi zaparkować tam hulajnogi. Muszę wracać do głównej ulicy. Każda hulajnoga cały czas raportuje gdzie jest ile ma elektryczności w sobie, czyli jaki będzie miała zasięg.
Patrzę i nie z niedowierzaniem iż cała przestrzeń trawnika między chodnikiem a torowiskiem tramwajowym jest zryta przez dziki. Dzik jest dziki dzik jest zły…
Z Krakowa jadę ekspresem Tatry tym razem bez żadnych opóźnień. W składzie objawia się zagubiona młoda kobieta, która pomyliła pociągi.
Z Warszawą żegnam się następnego dnia i już bez żadnych niespodzianek w grupie wielu znajomych lądujemy w Toronto.
Podsumowując był to bardzo udany “wypoczynkowy” wyjazd, moje buty spisały się świetnie podwójna para skarpetek dała radę na te wszystkie kilometry.
Andrzej Kumor