Kulinarny raj u mistrzyni kuchni

polregion.pl 2 tygodni temu

Kulinarny raj u Jadwigi

Gdy wraz z Krzysztofem przekroczyliśmy próg mieszkania Jadwigi, poczułam zapach, który niemal sprawił, iż zapomniałam, po co przyszłam. Unosiła się woń świeżo upieczonego mięsa, ciepłego chleba i przypraw, które zdawały się wirować w powietrzu. Zatrzymałam się w progu, zamknęłam oczy i wciągnęłam głęboko ten aromat – pachniało domem, świętem i jakąś magiczną czułością. Gdy spojrzałam na stół, oniemiałam. Przede mną stały dania, które mogłyby trafić do muzeum sztuki kulinarnej. Szczerze? Nie wiedziałam, czy najpierw podziwiać, czy od razu sięgać po talerz.

Jadwiga, moja dawna przyjaciółka, zawsze była mistrzynią w kuchni, ale tym razem przeszła samą siebie. Przybyliśmy z Krzysztofem na kolację – zaprosiła nas „tak po prostu”, bez okazji, żeby porozmawiać i spędzić razem wieczór. Spodziewałam się czegoś prostego: sałatki, może pieczonego kurczaka, herbaty z ciastkami. To, co zobaczyłam, było jednak prawdziwą ucztą dla zmysłów. Stół uginał się pod ciężarem pyszności: rumiana schabowa z chrupiącą skórką, ziemniaki pieczone z rozmarynem, warzywa ułożone jak obraz oraz szarlotka o złocistej skórce, pachnąca cynamonem. Do tego trzy sosy w maleńkich miseczkach, z których każdy okazał się arcydziełem.

„Jadziu, czy ty przypadkiem nie otwierasz restauracji?” – wyrwało mi się, nie mogąc oderwać wzroku od tego przepychu. Roześmiała się tylko i machnęła ręką: „Oj, Zosiu, chciałam was troszkę rozpieszczać. Siadajcie, spróbujemy wszystkiego!” Krzysztof, mój mąż, który zwykle jest małomówny, sięgał już po widelec, ale go powstrzymałam: „Czekaj, najpierw zrobię zdjęcie, to trzeba wrzucić na Facebooka!” Jadwiga przewróciła oczami, ale widać było, iż jest zadowolona. Taka już jest – gotuje z sercem, a potem udaje, iż to nic wielkiego.

Usiedliśmy do stołu, zaczynając prawdziwą biesiadę. Pierwszy kęs mięsa rozpływał się w ustach, z nutą czosnku i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam zidentyfikować. „Jadźka, co to za czary?” – spytałam, a ona odpowiedziała z uśmiechem: „Tajny składnik – miłość!” Roześmialiśmy się, choć w głębi duszy uwierzyłam. Bo jak inaczej wytłumaczyć, iż choćby zwykła sałatka z pomidorów i ogórków stała się u niej dziełem sztuki? Krzysztof, który zwykle je w ciszy, nagle oznajmił: „Jak tak gotujesz codziennie, to się do ciebie przeprowadzam”. Wybuchnęliśmy śmiechem, choć widziałam, iż już myśli o dokładce.

W trakcie posiłku Jadwiga opowiadała, jak przygotowywała każde danie. Spędziła cały dzień w kuchni, a część przepisów odziedziczyła po babci. „Ten placek – mówiła – babcia piekła na wszystkie święta. Ja tylko dodałam wanilię i trochę więcej cynamonu”. Słuchałam i myślałam: skąd ona bierze tyle cierpliwości? Ja w kuchni wytrzymuję najwyżej godzinę. Moje sztandarowe danie to makaron z serem, i to tylko jeżeli ser jest już starty. A tu – cała symfonia smaków, przygotowana z taką miłością, iż aż chciało się ją przytulić.

Ale najpiękniejsze było to, jak Jadzia stworzyła niepowtarzalny klimat. Nie tylko jedzenie, ale cały jej dom zdawał się tchnąć ciepłem. Na stole stał mały wazonik z polnymi kwiatami, świece rzucały miękkie światło, a z głośników płynęły ciche dźwięki jazzu. Uświadomiłam sobie, iż dawno nie czułam się tak zrelaksowana. choćby Krzysztof, który zwykle po kolacji wpada w sidła telefonu, siedział uśmiechnięty i opowiadał anegdoty z młodości. Jadwiga zmieniła zwykły wieczór w święto.

Gdy sięgaliśmy po drugi kawałek placka, zapytałam: „Jadziu, jak ty to wszystko ogarniasz? Praca, dom, a jeszcze takie kolacje?” Zamyśliła się i odparła: „Wiesz, Zosiu, gotowanie to dla mnie jak medytacja. Włączam muzykę, kroję warzywa, mieszam ciasto – i problemy znikają. A gdy widzę, jak to jecie, wiem, iż było warto”. Spojrzałam na nią i pomyślałam: gdybym miała choć odrobinę jej talentu i wytrwałości. Może wtedy też umiałabym upiec placek zamiast zamawiać pizzę.

Gdy zbieraliśmy się do wyjścia, Jadwiga wręczyła nam pojemnik z resztkami placka i mięsa. „Weźcie – powiedziała – zjecie w domu!” Próbowałam odmówić, ale nalegała: „Zosiu, nie dyskutuj, gotowałam specjalnie dla was”. Wyszliśmy z Krzysztofem na ulicę, i nagle zrozumiałam, iż ten wieczór nie był tylko o jedzeniu. Był o przyjaźni, o bliskości, o umiejętności dzielenia się. Jadwiga przypomniała mi, jak ważne jest czasem zatrzymać się, zebrać razem i cieszyć się chwilą.

Teraz myślę, iż powinnam ją zaprosić do nas. Tylko od razu wpadaAle najpierw muszę znaleźć coś godnego podania na stół.

Idź do oryginalnego materiału