„Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART

magazynszum.pl 5 miesięcy temu

Najnowsze obrazy Andrzeja Leśnika to albo zredukowane formalnie i odważne kolorystycznie kompozycje, w których znamienny dla tego artysty motyw zygzaka pozostaje widoczny i rozpoznawalny często tylko w centrum, albo przeciwnie – rozmalowane ciągi zygzaków, pokrywające całe pola obrazowe od prawej do lewej jak specyficzny rodzaj pisma. W płótnach z lat 2022 i 2023 spotykają się zatem dwie różne strategie malarskie: jedna uporządkowana, rygorystyczna, ale szalona ostrymi różami, neonowymi zieleniami, nasyconymi błękitami i odważnymi żółcieniami; druga zaś sięgająca po kolory bardziej klasyczne jak ciemny niebieski, czerwony czy czarny i biały, ale pełna ekspresji widocznej w sposobie nakładania farby na powierzchnię obrazów i rytmicznie biegnące układy zygzaków. Do tego dochodzą smaczki malarskiej kuchni, czytelne w fakturalności konturów zygzakowatych fal, obrysowywanych za każdym razem inaczej jakby raz miała świecić czerwień spod zieleni, innym razem z kolei żółć spod czerwieni.

Leśnik jest zatem jednym z najbardziej rasowych i konsekwentnych malarzy jakich znam. Cenię w tej twórczości jej zażartą wręcz dociekliwość oraz umiejętność wykrzesania z pozornie nieatrakcyjnych i powtarzalnych form frapujących konfiguracji wizualnych, które mówią tak wiele o napięciu płaszczyzna – przestrzeń i rudymentach malarstwa. Leśnik bowiem, bazując na charakterystycznym dla siebie od końca lat 80. motywie zygzaku, niestrudzenie poszukuje w prostokącie pola obrazowego wciąż nowych ścieżek i rozwiązań: balansuje na granicy przedstawienia i abstrakcji, buduje zwarte ciągi powyginanych linii lub pozostawia jedynie fragmenty owych linii, jakby osobliwe reszty, które ujawniają swoje pochodzenie dopiero w kontekście innych płócien zapełnionych „pismem” z zygzaków. Artysta gra przy tym często odważnymi, nasyconymi kolorami, czasem sięga po pastelowe barwy lub pozostaje przy czerni i bieli, by tym dobitniej, wręcz laboratoryjnie postawić zagadnienie czysto malarskie. Życie społeczno-polityczne Leśnika nie interesuje i mam wrażenie, iż artysta na zawsze zatrzasnął przed nimi drzwi swojego artystycznego świata, całkowicie oddając się analizowaniu adekwatności przyrodzonych medium malarstwa.

widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART
widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART
widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART
widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART

Dorobek Leśnika przypisałabym zatem do tradycji modernistycznej, w ramach której obraz dąży do tego, by ujawnić i uzmysłowić patrzącym specyfikę własnego medium: płaską powierzchnię pokrytą kolorami wedle określonego porządku. Sztuka pozostaje autonomiczna, wynika sama z siebie, czasem flirtując z naturą, ale głównie skupiając się sama na sobie i własnej esencji. O ile w pierwszej połowie XX wieku Piet Mondrian uważał, iż całą istotę uniwersum można oddać przy pomocy zestawienia pionowych i poziomych linii, o tyle w drugiej części tego stulecia Barnett Newman, jedna z czołowych postaci amerykańskiego nurtu malarstwa barwnych pól [ang. color field painting], nieustannie powtarzał motyw pionowej kreski, którą określił jako zip. To właśnie w owym zipie upatrywał możliwości oddania zarówno tego, co metafizyczne, jak i tego, co fizyczne, a więc związane z doświadczaniem realnej przestrzeni. Piet Mondrian i Barnett Newman to jedni z wielkich poprzedników Leśnika, którzy wręcz obsesyjnie i ortodoksyjnie trzymali się takiej formuły obrazowej, jaką na pewnym etapie swojej artystycznej drogi uznali za jedyną adekwatną. Podobnie zachowuje się poznański malarz, dla którego wszystko – absolutnie wszystko – co dotyczyłoby zarówno fizycznych, jak i metafizycznych aspektów rzeczywistości może przedstawić i wizualnie opowiedzieć tylko i wyłącznie zygzak.

Leśnik wynalazł wszak swój styl sygnaturowy, zawsze rozpoznawalny i niemożliwy do pomylenia z jakąkolwiek artystką lub jakimkolwiek artystą. Rozwinął rodzaj osobliwego pisma czy indywidualnego malarskiego języka opartego o (nie)jednostajny zapis, rytm i gest. Artysta wciąż – każdym kolejnym obrazem – zapytuje o drzemiący w owym stylu rezerwuar. Każda następna kompozycja wynika z poprzednich; jest z nimi powiązana abstrakcyjną pępowiną z zygzaków, a mimo to jawi się zawsze indywidualna i niepowtarzalna.

Leśnik, sięgając nieustannie po analogiczny zygzakowaty moduł czy szablon, gra z jednej strony z malarstwem pejzażowym oraz widokami natury, z drugiej zaś strony dialoguje z historią sztuki, prowadząc wizualne rozmowy z Kazimierzem Malewiczem, Henrykiem Stażewskim czy Janem Berdyszakiem. Jego pędzel z wyczuciem zanurza się w farbie, z której wyczarowuje różnorodne warianty notacji zygzakowej, nie mając nigdy obaw przed nudą.

widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART
widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART
widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART
widok wystawy „Kto się boi zygzaków?” Andrzeja Leśnika w Galerii SZOKART, fot. Damian Kasprzak. Zdjęcia dzięki uprzejmości Galerii SZOKART

Zygzak to więc fundament, na którym wznosi się cały obrazowy świat, wykreowany przez Leśnika. Oferuje on bazę, na której może się wydarzyć wszystko. Czasem bywa rozwichrzony, kapryśny, sfragmentaryzowany, ekspresyjny i dziki, innym razem zaś jawi się jako nanoszony na płaszczyzny obrazów z metodyczną powagą, kryjącą za sobą gest nieledwie mechaniczny, opanowany, wciąż powtarzany i wręcz manifestacyjnie objawiający swoje podporządkowanie malarskiej koncepcji. Niezależnie od tego, czy owe zygzaki są zamaszyste czy okiełznane w poziome linie, pokawałkowane czy całościowe, malowanie ich przebiegu wymaga skupienia, rodzaju niezwykłej koncentracji i napięcia uwagi, „zamrożenia” popędliwości i smakowania czasu, sączącego się między pędzlem a płótnem wraz z każdym kreślonym kolejno modułem. Leśnik nie boi się zatem zygzaków i ich zniewalającej tyranii; oddał im władzę nad sobą, podporządkowując im z lubością swoje gesty i rytm własnego malującego ciała.

Barnett Newman w tytule serii swoich obrazów z lat 1966-1970 zapytywał „Kto się boi czerwonego, żółtego i niebieskiego” [ang. Who’s Afraid of Red, Yellow and Blue]. Amerykanin szedł w kierunku ewokowania siły poszczególnych kolorów z wielkich płaszczyzn pokrytych owymi barwami, które miały zarówno łączyć nas z tym, co wysublimowane i spirytualne, jak i osadzać nasze ciała w konkretnej przestrzeni przed obrazem. Tytułowe pytanie o lęk przed podstawowymi kolorami malarstwa, a więc czerwonym, żółtym i niebieskim, było prowokacją i grą z przyzwyczajeniami odbiorczyń i odbiorców sztuki. Leśnik – mimo iż nie pyta wprost, kto się boi zygzaków – konfrontuje nas z tym pytaniem w całej swojej długoletniej twórczości i w każdym spośród najnowszych obrazów z osobna. Ja nie tylko nie boję się zygzaków, ale muszę przyznać, iż szalenie i namiętnie je lubię. Przyglądam się ich optycznemu rozedrganiu, wewnętrznej dyscyplinie i poszczególnym warstwom, zawsze odkrywając coś frapującego. Paradoksalnie, zygzak zawiera bowiem w swojej ujmującej prostocie cały świat wraz z ogromną złożonością i różnorodnością jego zjawisk.

Idź do oryginalnego materiału