Ewa zarabia 2000zł miesięcznie, a Ula 15 000zł miesięcznie. Kto jest bogatszy?
Zastanów się chwilkę zanim przejdziesz dalej :-) Tym, na pierwszy rzut oka, bardzo prostym pytaniem chciałabym rozpocząć kolejny cykl tematów na moim blogu – finanse w spódnicy :-) Mam nadzieję, iż znajdziecie trochę przydatnych porad, dzięki którym inaczej spojrzycie na swoje portfele. Może choćby coś więcej w nich zostanie na koniec miesiąca :-)
Postaram się nie używać skomplikowanej terminologii finansowej rodem z ostatniego roku studiów na SGH, ale opisywać wszystko tak, abyście jak najwięcej mogły skorzystać. Przecież te wszystkie WIBORy, fundusze hedgingowe, prospekty emisyjne są dla zwykłych zjadaczy chleba czymś z kosmosu, ale przecież ich nieznajomość nie oznacza, iż nie możemy korzystnie zarządzać swoimi finansami. Postaram się pokazać Wam, iż możemy :-)
Wracając do pytania, to pewnie zdecydowana większość z Was pomyślała, iż to chyba oczywiste, iż Ula jest bogatsza…
Ale to wcale takie proste nie jest. Wiadomo, iż stan konta na początku miesiąca każdej z tych Pań różni się zasadniczo, ale to nie oznacza, iż to Ewa jest biedniejsza.
Już wyjaśniam :-)
Bogatsza jest nie ta osoba, która więcej zarabia, ale która więcej ma :-)
Ok, może jeszcze nie do końca jasno się wyraziłam. Pomyślcie sobie, iż i Ewa i Ula tracą pracę w tym samym momencie. Wcześniej Ewa starała się odkładać choćby najmniejsze kwoty, aby stworzyć sobie, nazwijmy to fundusz bezpieczeństwa lub awaryjny, nie miała kredytów i dzięki temu odłożyła kwotę, która pozwoliłaby jej przetrwać np. 6 miesięcy bez źródła dochodu. W tym czasie mogłaby bez dodatkowego stresu zająć się szukaniem fajnej pracy, a nie podejmowaniem pierwszej lepszej.
A co z Ulą?
Uli nie starczało od pierwszego do pierwszego… Dziwne, ale uwierzcie mi, iż bardzo realne :-(
Skoro zarabia taką kwotę to pomyślała, iż przecież może pozwolić sobie na drogi samochód, duże mieszkanie w centrum miasta, obiady i kolacje w drogich restauracjach, drogie kosmetyki, itp. itd. Przecież jest "bogata" to po co miałaby oszczędzać, przecież to dla biednych…
Niestety to jest jeden z najgorszych mitów jakie tkwią z świadomości ludzi. Ale wróćmy do Uli, bo zapomniałam dodać, iż większość drogich rzeczy, jakie ma to nie są jej rzeczy tylko banków, w których brała kredyty.
Dopóki nie spłaci wszystkiego, to bank jest właścicielem!
Powiedzmy, iż kredyty zabierają jej ok 8 000zł miesięcznie. Reszta jest przeznaczana na comiesięczne wydatki, których jak wspomniałam jest bardzo dużo. A jeszcze przecież trzeba wybrać się na wakacje w jakiś piękny, odległy zakątek. I znowu oczywiście na kredyt.
Ech… Wiecie jak dużo osób tak żyje? Aż mi ciarki przechodzą jak pomyślę…
I jak nasza Ula straciła pracę to została na „grubym minusie”. Skąd teraz ma mieć pieniądze na te wszystkie kredyty i inne przyjemności. Musi szukać pracy, ale przecież nie ma, za co żyć.
Pewnie Ewa mogłaby jej pożyczyć… :-)
A jak w nowej pracy będzie zarabiała dużo mniej? Kto będzie spłacał te wszystkie kredyty? Widzicie więc, iż to wszystko wcale nie jest takie oczywiste. Mam nadzieję, iż moja „przypowieść” dała Wam troszkę do myślenia, zwłaszcza tym, które raczej nie zastanawiają się nad swoimi portfelami. Część z Was na pewno jest mniej lub bardziej świadoma finansowo (ale poważnie zabrzmiało :-)) i pewnie też mogłaby doradzić w wielu kwestiach. Wspólnie więc może uda nam się nie iść drogą naszej biednej Uli ;-)
Oczywiście miło byłoby odziedziczyć jakąś wielką fortunę, ale to bogactwa i tak może nie zapewnić, bo pewnie znacie historię pt. „od milionera do pucybuta” :-) Ale to już zupełnie inna kwestia.
Już teraz zapraszam na kolejne artykuły, które na blogu niebawem!