Wzięła Hela wnuczkę za rękę i poszły do Helinej siostry, do Stefci. Minęły park, Ola jak zwykle całą jego długość pokonała biegnąc i podskakując po niewysokim murku.
Weszły do budynku. Mroku korytarza nie rozświetlała żadna żarówka, ani okno. Hela pociągnęła Olę na pierwsze piętro i nacisnęła klamkę.
Stefcia w dużej balii akurat robiła pranie, więc owionął je zapach mydlin. Ale co innego zaciekawiło Olę – ciotka miała zakasane rękawy i Ola zdążyła zobaczyć rządek cyfr na przedramieniu. Stefa w mgnieniu oka, nerwowo odwinęła rękaw bluzki, a na twarzy wymalowały się czerwone plamy, a w oczach coś, czego wtedy Ola nie umiała nazwać.
Kiedy podrosła, babcia w końcu wyjaśniła jej, iż Stefcia po Powstaniu Warszawskim trafiła do obozu w Sztutowie, a kiedy po wyzwoleniu wróciła do domu, to choćby matka jej nie poznała, o rodzeństwie i krewnych nie wspominając.
– Dziwaczka straszna się z niej zrobiła. Nic nie chciała opowiadać, nic. I za mąż nie poszła, bo chłopaków nie chciała na oczy oglądać, jak jaka dzikuska. A starali się, bo urodę miała. Zestarzała się i sama jeszcze bardziej zdziwaczała.
Ola nigdy już nie zobaczyła obozowego numeru ciotki – zawsze był dobrze ukryty pod długim rękawem, choćby w największe upały.
Kiedy Ola była już nastolatką i miała pierwszego chłopaka, Stefcia z całą mocą wyrzuciła z siebie słowa:
– Ty, Ola, nigdy za mąż nie wychodź! Nigdy! Ty zdrowia nie masz, a do chłopów trzeba mieć zdrowie, bo... - kurczowo zacisnęła dłoń na swoim nadgarstku ukrytym pod rękawem.
Na ślub Oli przyszła, ale zaproszenie na wesele odrzuciła:
– A gdzie ja tam?! A dajcie spokój!
Wcisnęła w ręce Oli kopertę.
– Tylko się nie rozchodźcie! – krzyknęła i pobiegła przed siebie.
Ani Ola, ani inni z rodziny, nie dowiedzieli się nigdy prawdy o obozowych doświadczeniach Stefci. O zagadce jej `zdziwaczenia`.
Ola, paląc znicz nad grobem Stefci, głaszcze kamienną płytę, jakby chciała utulić jej milczenie.













