Zofia od dziecka była ładna. Niska, jasnowłosa, miała zgrabną sylwetkę i urodę, która zwracała uwagę. Po studiach została pracować w Warszawie. Tyle iż z życiem osobistym jakoś nie układało się jej najlepiej. Nie brakowało adoratorów, ale żaden nie zaproponował małżeństwa. A trzydziestka była już tuż-tuż.
Najpierw żartowała, iż czasu jest dużo, jeszcze zdąży. Potem zaczęła się martwić. Czas, jak wiadomo, bywa zdradliwy.
„Może ktoś cię urzekł? Pamiętasz, może komuś przeszłaś drogę?” – pytała w zeszły Nowy Rok przyjaciółka matki.
„Nigdy nikomu drogi nie przeszłam, niczego nie zabrałam, rodziny nie rozbiłam” – odparła stanowczo Zofia.
„To znaczy, iż ktoś ci bardzo zazdrościł” – stwierdziła bez wahania ciocia Hanka, koleżanka matki.
Zofia nie sprzeczała się. Zdarzało się, iż jej zazdrościli, choćby dziewczyny w szkole. Chłopaków zawsze miała pod dostatkiem. Uczyła się dobrze, ale miłość odkładała na później.
Matka wychowywała ją sama. Nie żyły w biedzie, ale też nie opływały w luksusy. Mama świetnie robiła na drutach. Zofia miała niezliczone piękne swetry – cienkie, ażurowe, ciepłe, puszyste, modne i kolorowe. Mama robiła je też na sprzedaż.
„Co ty wygadujesz, Hanko? Przecież zalotników ma od groma. Musi tylko wybrać odpowiedniego. Nie trzeba się spieszyć” – broniła córki matka.
„Właśnie iż zalotnicy. A powinien być mąż, w ostateczności porządny kochanek” – nie ustępowała ciocia Hanka.
„A jaka różnica?” – zirytowała się matka.
Nie chciała choćby myśleć, iż jej mądra córka miałaby zostać czyjąś kochanką.
„Żadna, poza tym, iż w papierach jest ślub, a to ważne dla dziecka. Czasem kochanek lepiej się sprawdza niż mąż…” – i ciocia Hanka po raz setny zaczęła opowiadać, jak znalazła kochanka, który kupił jej mieszkanie, opłacił synowi studia… A swojego nieudacznika i pijaka męża wyrzuciła.
Wtedy Zofia postanowiła, iż więcej nie pojedzie do matki na święta. Znudziły ją te rozmowy, wolała zostać sama. A tymczasem Nowy Rok zbliżał się wielkimi krokami.
Zofia szła, patrząc pod nogi, by się nie poślizgnąć. Zeszła nieco na bok, ustępując miejsca kobiecie z wózkiem.
„Zosia!” – krzyknęła tamta nagle i zatrzymała się. „Nie poznajesz? To ja, Kasia Nowak, teraz Kowalska” – powiedziała z radością.
„Kasia” – Zofia wymusiła uśmiech. „Zmieniłaś się nie do poznania. Mieszkasz w Warszawie? Od dawna?”
„Już trzy lata. No niesamowite, iż się tak spotkałyśmy. Słyszałam, iż ty…” – Kasia wyraźnie szykowała się do długich pytań.
„Twoje?” – przerwała jej Zofia, próbując uniknąć rozmowy. Matki uwielbiają chwalić się swoimi dziećmi. „Mogę zobaczyć?”
„Oczywiście. To moja córeczka” – w głosie Kasi zabrzmiała duma, a spojrzenie zmiękło.
Zofia pochyliła się nad wózkiem i zajrzała pod daszek. Wśród białej chmury koronek, w różowej dzianinowej czapeczce nasuniętej aż po oczy, spało małe cudo. Długie rzęsy spoczywały na pulchnych policzkach, usta złożone w ciup. Z wózka powiało na Zofię mlekiem, słodkim ciepłem snu i wełną.
„Śliczna. Podobna do taty?” – spytała.
„Tak. Jak się urodziła, to…” – Kasia zaczęła z zapałem opowiadać.
„Przepraszam, śpieszę się. Jeszcze się spotkamy” – powiedziała Zofia i gwałtownie odeszła.
Nastrój jej się popsuł. „I musiałam ją spotkać w tym ogromnym mieście. W szkole była szarą myszką, niepozorną i niezauważalną. A popatrz tylko, iż za mąż wyszła, w Warszawie mieszka, córkę urodziła. I szczęście aż z niej tryska. A gdzie moje się zawieruszyło? Lata lecą, a ja sama…” – myślała Zofia.
Zamyślona, nie zauważyła, kiedy dotarła do domu. Choinkę udekorowała już tydzień wcześniej. Pierwsze dni cieszyła się nią, ale teraz drażniła ją. Przypominała, iż święta tuż-tuż, a nie ma z kim ich spędzić.
Ledwo zdążyła się przebrać i zagotować wodę na herbatę, gdy głośno zadzwonił telefon. Dzwonił Robert.
„Jesteś już w domu, króliczku? Zaraz będę” – powiedział.
Zofia miała ochotę odpowiedzieć, iż jej nie ma, iż wpadła do koleżanki, żeby nie przyjeżdżał. Pierwsze namiętne uczucia dawno minęły, została tylko rutyna. Robert był po rozwodzie, i to nie przez Zofię, ale z żoną mieszkał w jednym mieszkaniu – dla dobra córki, jak tłumaczył.
Zofia westchnęła, powiedziała, iż jest w domu, i poszła do kuchni przygotować kolację. Robert pojawił się pół godziny później z prezentem w ręce.
„Masz, króliczku. Bo może nie zdążę przed sylwestrem. Przygotowujemy się do firmowej imprezy, kończymy roczne raporty, córce obiecałem zabrać ją na choinkę…” – tłumaczył, rozbierając się.
Zofię jego obowiązki zupełnie nie obchodziły. Ale prezent ją ucieszył. Wyjęła z torby czerwony zestaw bielizny i długie aksamitne pudełko. W środku była złota łańcuszka z wisiorkiem w kształcie serduszka.
„Dziękuję!” – Zofia z wdzięcznością pocałowała Roberta w policzek. „Bardzo ładny.”
Nastrój jej się poprawił.
„Nie będę jadł. Wybacz, iż nie uprzedziłem” – Robert pociągnął Zofię do sypialni…
Było dobrze, ale za krótko. Robert długo i czule ją całował. Potem wstał i zaczął się ubierać.
„Ile lat ma twoja córka?” – nagle spytała Zofia.
Siedziała na łóżku, owinięta prześcieradłem.
Robert zastygł z nogawką spodni w ręce, przewracając oczami, jakby szukał daty urodzin córki na suficie. Jedną nogę już był wsunął w spodnie. Zofię zaskoczył widok drugiej nogi. Czarna skarpeta kontrastowała z bladą, sinawą skórą pokrytą rzadkimi włoskami. Noga wyglądała odpychająco – zimna i nieprzyjemna, jak skóra oskubanego kurczaka. Zofia odwróciła wzrok, żałując, iż w ogóle spytaZofia zakochała się w życiu na nowo, a jej syn, roześmiany i radosny, stał się największym szczęściem, o jakim marzyła.