Krok w stronę szczęścia

newsempire24.com 6 dni temu

Jeden krok do szczęścia

Od dziecka Kasia była śliczna. Niska, jasnowłosa, o zgrabnej figurze i pięknej twarzy. Po studiach została pracować w Warszawie. Tylko z życiem osobistym jakoś nie szło. Męskiej uwagi nie brakowało, ale nikt nie proponował małżeństwa. A tu już prawie trzydziestka na karku.

Z początku żartowała, iż się nie spieszy, zdąży. Potem zrobiło się jej smutno. Czas, jak wiadomo, to zdradliwy przyjaciel.

— Może ktoś cię urzekł? Pamiętasz, komu drogę zajechałaś? — pytała koleżanka matki w zeszły sylwester.

— Nikomu drogi nie zajechałam, niczego nie zabrałam, rodziny nie zniszczyłam — odpowiedziała Kasia stanowczo.

— To musiał ci ktoś mocno zazdrościć — stwierdziła ciocia Irena, przyjaciółka mamy.

Kasia nie zaprzeczyła. Zdarzało się, iż jej zazdrościli, choćby koleżanki w szkole. Chłopaków miała bez liku. Uczyła się dobrze, ale miłość odkładała na później.

Mama wychowywała ją sama. Nie żyły w biedzie, ale też nie opływały w luksusy. Mama świetnie robiła na drutach. Miała niezliczoną ilość cienkich, koronkowych, ciepłych, puszystych, modnych i kolorowych sweterków. Mama robiła też na sprzedaż.

— Co ty pleciesz, Irenka? Przecież zalotników ma od groma. Jest w czym wybierać. Tylko się nie śpieszyć — broniła córki mama.

— Właśnie, zalotnicy. A powinien być mąż, w ostateczności porządny kochanek — nie dawała za wygraną ciocia Irena.

— A jaka to różnica? — zirytowała się mama.

Nie chciała choćby myśleć, iż jej mądra córka miałaby być czyjąś kochanką.

— Żadna, poza pieczątką w dowodzie, a to ważne dla dziecka. Czasem kochanek lepszy niż mąż… — I ciocia Irena zaczynała po raz setny opowiadać, jak znalazła kochanka, który kupił jej mieszkanie, opłacił synowi studia… A swojego nieudacznika i pijaka wyrzuciła.

Wtedy Kasia postanowiła, iż więcej nie pojedzie do mamy na sylwestra. Męczą te rozmowy, lepiej już zostać samej. A tymczasem Nowy Rok zbliżał się nieubłaganie.

Kasia szła, patrząc pod nogi, by się nie poślizgnąć. Zeszła nieco na bok, ustępując miejsca kobiecie z wózkiem.

— Kasia! — krzyknęła nagle tamta i zatrzymała się. — Nie poznajesz? To ja, Ania Kowalska, teraz Nowak — oznajmiła radośnie.

— Ania — Kasia wymusiła uśmiech. — Nie poznałabym cię. Mieszkasz w Warszawie? Od dawna?

— Już trzy lata. Ale to niesamowite, iż się spotkałyśmy. Słyszałam, iż ty… — Ania najwyraźniej zamierzała rozpocząć długie wypytywanie.

— Twoje? — spytała Kasia, próbując uniknąć pytań. Mamy uwielbiają chwalić się swoimi dziećmi. — Mogę zobaczyć?

— Jasne. To moja córeczka — w głosie Ani zabrzmiała duma, a wzrok zmiękł.

Kasia pochyliła się nad wózkiem i zajrzała pod budkę. Wśród białej chmury koronek, w różowej robionej czapeczce, nasuniętej aż po oczy, spało małe cudo. Długie rzęsy spoczywały na pulchnych policzkach, usta złożone w ciup. Na Kasię powiał zapach mleka, słodkiego, sennego ciepła i wełny.

— Śliczna. Podobna do taty? — spytała.

— Tak. Jak się urodziła… — zaczęła z zapałem opowiadać Ania.

— Przepraszam, muszę lecieć. Jeszcze się zobaczymy — powiedziała Kasia i pospiesznie odeszła.

Nastrój się zepsuł. „I musiałam ją spotkać w tym ogromnym mieście. W szkole była szarą myszką, niepozorną i niezauważalną. A proszę bardzo, wyszła za mąż, mieszka w Warszawie, urodziła córeczkę. A szczęście aż tryska z jej oczu. A gdzie moje szczęście się zawieruszyło? Lata lecą, a ja sama…” — myślała Kasia.

Zamyślona, nie zauważyła, kiedy doszła do domu. Choinkę ubierała jeszcze tydzień temu. Pierwsze dni cieszyła się nią, teraz tylko ją irytowała. Przypominała, iż święta tuż-tuż, a nie ma z kim ich spędzić.

Ledwo Kasia się przebrała i postawiła czajnik, gdy rozległ się głośny dzwonek telefonu. Dzwonił Wojtek.

— Jesteś już w domu, kotku? Za chwilę będę — powiedział.

Kasi najchętniej odpowiedziałaby, iż nie ma jej w domu, wpadła do koleżanki, żeby nie przyjeżdżał. Pierwsze namiętne uczucie dawno minęło, została tylko rutyna. Rozwiódł się dawno, i Kasia nie była tego powodem, ale z żoną mieszkali w jednym mieszkaniu, „dla dobra córki”, jak mówił Wojtek.

KKasia uśmiechnęła się, patrząc na synka w wózku, i pomyślała, iż czasem szczęście przychodzi niespodziewanie, wystarczy tylko na nie pozwolić.

Idź do oryginalnego materiału