Krok do szczęścia

polregion.pl 1 tydzień temu

Jeden krok do szczęścia

Od dzieciństwa Ania była urocza. Niska, jasnowłosa, z ładną sylwetką i piękną twarzą. Po ukończeniu studiów została pracować w Warszawie. Tylko życie osobiste jakoś się nie układało. Braku męskiej uwagi nie odczuwała, ale nikt nie proponował jej małżeństwa. A ona miała już prawie trzydzieści lat.

Na początku żartowała, iż się nie śpieszy, zdąży. Potem jednak zaczęło jej być smutno. Czas, jak wiadomo, to zdradliwy przyjaciel.

– Może ktoś cię urzekł? Pomyśl, komu przeszłaś drogę? – pytała przyjaciółka matki w zeszłym Nowym Roku.

– Nikomu drogi nie przeszłam, niczyjego nie wzięłam, rodziny nie rozbiłam – odpowiedziała pewnie Ania.

– Więc ktoś ci bardzo zazdrościł – stwierdziła stanowczo ciocia Iza, przyjaciółka mamy.

Ania nie sprzeczała się z tym stwierdzeniem. Zdarzało się, iż jej zazdrościli, choćby koleżanki w szkole. Chłopców zawsze miała pod dostatkiem. Uczyła się dobrze, ale miłość odkładała na później.

Mama wychowywała ją sama. Nie żyły w biedzie, ale też nie przepuszczały pieniędzy. Mama dobrze robiła na drutach. Ania miała niezliczoną ilość cienkich, ażurowych, ciepłych i puszystych sweterków. Mama robiła też na sprzedaż.

– Zamilcz, Iza. Co ty mówisz? Zalotników ma od groma. Jest w czym wybierać. Tu nie trzeba się spieszyć – broniła córki mama.

– Właśnie, iż zalotnicy. A powinien być mąż, w ostateczności dobry kochanek – nie dawała za wygraną ciocia Iza.

– A jaka różnica? – spytała niechętnie mama.

Nie chciała choćby myśleć, iż jej mądra córka zostanie czyjąś kochanką.

– Żadna, poza pieczątką w dowodzie, co dla dziecka jest ważne. Czasem kochanek lepszy niż mąż… – I ciocia Iza po raz setny zaczęła opowiadać, jak znalazła kochanka, który kupił jej mieszkanie i opłacił synowi studia… A swojego nieudacznika i pijaka męża wyrzuciła.

Wtedy Ania postanowiła, iż nie pojedzie już do mamy na Nowy Rok. Męczyły ją te rozmowy, wolała zostać sama. A tymczasem święta zbliżały się wielkimi krokami.

Ania szła, patrząc pod nogi, by się nie poślizgnąć. Zeszła nieco na bok, ustępując miejsca kobiecie z wózkiem.

– Ania! – krzyknęła nagle ta kobieta i zatrzymała się. – Nie poznajesz? To ja, Ola Kowalska, teraz Nowak – powiedziała radośnie.

– Ola – Ania wymusiła uśmiech. – Nie poznałabym cię. Mieszkasz w Warszawie? Od dawna?

– Już trzy lata. Ależ dobrze się spotkałyśmy. Słyszałam, iż ty… – Ola wyraźnie zamierzała rozpocząć długie wypytywanie.

– Twój? – spytała Ania, starając się uniknąć pytań. Mamy uwielbiają chwalić się swoimi dziećmi. – Mogę zobaczyć?

– Oczywiście. To moja córeczka – w głosie Oli zabrzmiała duma, a wzrok natychmiast zmiękł.

Ania pochyliła się nad wózkiem i zajrzała pod daszek. Wśród białej chmury koronek, w różowej robionej na drutach czapeczce, nasuniętej aż po oczy, spało małe cudo. Długie rzęsy spoczywały na pulchnych policzkach, usta złożone w ciup. Z wózka powiało na Anię mlekiem, słodkim, sennym ciepłem i wełną.

– Śliczna. Podobna do taty? – spytała.

– Tak. Jak się urodziła… – Ola zaczęła z entuzjazmem opowiadać.

– Przepraszam, śpieszę się. Jeszcze się spotkamy – powiedziała Ania i ruszyła dalej.

Nastrój się popsuł. „I musiała ją spotkać w tym ogromnym mieście. W szkole była szarą myszką, niepozorną i niewyróżniającą się. A proszę, wyszła za mąż, mieszka w Warszawie, urodziła córeczkę. A szczęście aż wylewa się z jej oczu. A gdzie moje szczęście się zapodziało? Lata lecą, a ja jestem sama…” – myślała Ania.

Zamyślona dotarła do domu. Choinkę ubierała już tydzień wcześniej. Pierwsze dni cieszyła się nią, teraz ją irytowała. Przypominała, iż święta tuż-tuż, a nie ma z kim ich spędzić.

Ledwo Ania się przebrała i postawiła czajnik na kuchence, gdy głośno zadzwonił telefon. Dzwonił Marek.

– Już w domu, kochanie? Niedługo będę – powiedział.

Ani przyszło do głowy, żeby odpowiedzieć, iż jej nie ma, iż wpadła do koleżanki, żeby nie przyjeżdżał. Pierwsze namiętne uczucie dawno minęło, została tylko jakaś przyzwyczajenie. Rozwiódł się dawno, i Ania nie była tego powodem, ale z żoną mieszkali w jednym mieszkaniu, dla córki, jak mówił Marek.

Ania westchnęła, powiedziała, iż jest w domu, i poszła do kuchni przygotować kolację. Marek przyjechał pół godziny później z prezentową torbą w ręce.

– Proszę, kochanie. Bo może nie uda mi się zdążyć przed Nowym Rokiem. Przygotowujemy się do firmowej imprezy, muszę skończyć roczne sprawozdanie, obiecałem córce pójść na choinkę… – tłumaczył się, rozbierając.

Troski Marka zupełnie Ani nie obchodziły. Ale prezent ją ucieszył. Wyjęła z torby komplet czerwonej bielizny i długi aksamitny futeral. W środku była złota bransoletka z wisiorkiem w kształcie serduszka.

– Dziękuję! – Ania wdzięcznie cmoknęła Marka w policzek. – Bardzo ładna.
Nastrój się poprawił.

– Nie będę jadł. Wybacz, nie uprzedziłem – Marek pociągnął Anię za ręce do pokoju…

Było miło, ale za krótko. Marek długo i wdzięcznie ją całował. Potem wstał i zaczął się ubierać.

– Ile lat ma twoja córka? – spytała nagle Ania.

Siedziała na kanapie, przykryta prześcieradłem.

Marek zastygł ze spodniami w rękach, przewracając oczami w górę, jakby tam mógł zobaczyć datę urodzenia córki. Jedną nogę już włożył. Drugą nogę zaskoczył Anię – czarna skarpetka ostro kontrastowała z bladą, nieco sinawą skórą pokrytą rzadkimi włosami. Noga wyglądała odpychająco, zimno i nieprzyjemnie, jak skóra oskubanego kurczaka. Ania odwróciła wzrok, myśląc, iż lepiejKiedy kilka miesięcy później w dniu ich rocznicy ślubu Egor przyszedł do domu z bukietem róż i pudełkiem z pierścionkiem z brylantem, Ania wiedziała już, iż jej szczęście w końcu odnalazło adekwatną drogę.

Idź do oryginalnego materiału