Kręcą ich stare Komarki

powiat.poznan.pl 2 tygodni temu

– Miłośników dużych motocykli pociąga moc ich maszyn. Nas natomiast kręci niemoc naszych Komarków. I to dosłownie kręci, bo każdy z naszych motorowerów ma na wyposażeniu pedały – śmieje się Sławomir Świstek ze swarzędzkiego Stowarzyszenia Bzyk Raider.

– Na poważnie działamy od 2015 roku, ale spotykaliśmy się już wcześniej. To były takie koleżeńskie wypady na ryby, czy też krótkie wyjazdy w kilkuosobowym gronie. Nie mieliśmy też nazwy. Z czasem było nas jednak coraz więcej i postanowiliśmy się zorganizować, założyć stowarzyszenie. Skąd Bzyk Raider? Bzyk wiadomo, bo to odgłos komara, a raider, ponieważ w jakiś sposób chcieliśmy nawiązać do motocyklowych tradycji. No i tak to się zaczęło. niedługo mieliśmy już swoje koszulki. To był ten moment, w którym każdy z nas poczuł dumę, iż mamy swoją grupę – dodaje.

Panowie gwałtownie też zaczęli organizować różnego rodzaju imprezy. – Pierwszy wspólny wyjazd był do Puszczy Zielonki. To był prawdziwy koszmar. Mieliśmy do pokonania tylko 24 kilometry, a jechaliśmy ponad dwie godziny. Wszystko nam się psuło, tłumiki odpadały, co chwilę musieliśmy stawać. Na szczęście już wtedy mieliśmy sztab techniczny, który nas wspomagał w tego typu wyprawach, bo my wtedy byliśmy jeszcze „zieloni”. Wydawało nam się, iż wystarczy nalać do motorków paliwa i jakoś to pojedzie. Nie byliśmy po prostu odpowiednio przygotowani – wspomina Sławomir Świstek.

Od tamtego czasu sporo się zmieniło. – Do następnego rajdu, do Zaniemyśla, przygotowywaliśmy się trzy miesiące. Organizowaliśmy zebrania, dużo pracowaliśmy przy sprzęcie. I wypaliło! Choć stres był spory, to 40 kilometrów pokonaliśmy praktycznie bez żadnych wpadek. Klimat też był świetny. Grupa zaczynała się scalać. U nas zresztą są pewne zasady. Jak komuś w drodze przytrafi się awaria, to wszyscy stajemy. Nowe osoby do grupy przyjmujemy tylko z polecenia jednego z nas. Taki ktoś musi mieć rekomendację. W tej chwili jest nas około 25 osób – zapewnia Tomasz Kliks.

Z czasem wyjazdy stawały się coraz dłuższe. Za każdym razem też, gdy Bzyk Raider wyjeżdżają na szosę jest spore poruszenie. – Nasz przejazd można porównać chyba tylko do nalotu bombowego – śmieje się S. Świstek. – W takiej grupie hałas jest ogromny. Słychać nas z daleka. I kiedy wszyscy spodziewają się nie wiadomo czego, to wyjeżdża grupa facetów na motorowerach. Zawsze jednak wzbudzamy duże zainteresowanie. Wszyscy na nas patrzą przychylnym okiem i z dużym uznaniem. Kiedy się zatrzymujemy, to zawsze pojawia się wokół nas spora grupa zainteresowanych – twierdzi Jacek Bauer.

– Pamiętam jak jechaliśmy na Westerplatte, to zatrzymaliśmy się przy jednym z barów. Zaraz po nas podjechała tam grupa harleyowców. Maszyny za ponad sto tysięcy złotych, piękne motory, ale to do nas przychodzili ludzie. Ci harleyowcy zresztą również. Pewnie dlatego, iż większość osób ma jakieś wspomnienia związane z takimi motorowerami. „Takim jeździł mój dziadek”, „takim Komarkiem tata woził mnie do szkoły” – to komentarze, które wiele razy słyszymy. I na tym polega właśnie magia tych motorków. My im po prostu dajemy drugie życie – przekonuje S. Świstek.

Członkowie Bzyk Raider mają na stanie różne marki motorowerów. Są Simsony, Rysie, ale najwięcej jest Komarów. – W statucie mamy zapisane, iż każdy motorower musi mieć pedały. Robimy tak z przekory. Kiedyś mieć motorower na pedały to był prawdziwy obciach. Wielu się wstydziło wsiąść na taką maszynę. A nas to napawa prawdziwą dumą – dodaje. Najstarsze modele mamy z początku lat 50-tych ubiegłego wieku. Ile taki Komar może pojechać? Z górki jak jedzie lekka osoba, to może to być choćby 50 kilometrów na godzinę. W grupie poruszamy się jednak znacznie wolniej. Można powiedzieć, iż się wleczemy – uśmiecha się Mikołaj Chlebowski.

Wspomniany wyjazd na Westerplatte był jednym z najdłuższych w historii stowarzyszenia. – Jechaliśmy dwa dni. Byliśmy też w Karpaczu. W niektórych miejscach pod górę było naprawdę ciężko. Nogi szły w ruch. Jesteśmy widoczni również na co dzień w Swarzędzu. Każdego roku gramy dla WOŚP, chętnie uczestniczymy w akcjach charytatywnych, przyjmujemy zaproszenia na różne imprezy. Robimy też rajd przebierańców. I to jest dopiero zabawa. Panowie w średnim wieku przebierają się za księżniczki, krowy, misie czy bohaterów z kreskówek. I tak przebrani jedziemy przez miasto – dodaje S. Świstek.

Jedną z imprez organizowanych przez Bzyk Raider jest również „Swarzędzki Zlot Pojazdów Zabytkowych”. – niedługo będzie trzecia edycja tej imprezy. W tym roku spotykamy się 18 maja na polanie przy ulicy Strzeleckiej. Atrakcji będzie całe mnóstwo. Gwiazdą wieczoru będzie zespół Illusion – zapowiada T. Kliks. – Zakładając grupę nie spodziewaliśmy się, iż to wszystko aż tak się rozwinie. W Polsce są grupy motocyklowe, ale takich jeżdżących na Komarkach nie ma. Pod tym względem jesteśmy wyjątkowi w skali kraju. Tym bardziej, iż u nas choćby nasze żony mają koszulki i nas wspierają – opowiada S. Świstek.

Wyjątkowa jest też atmosfera panująca w grupie. – Wspieramy się. Jeden za drugiego dałby sobie rękę obciąć. Mimo, iż reprezentujemy kompletnie różne grupy zawodowe i środowiska. U nas wszyscy są równi. Bo też przy takim sprzęcie jakim dysponujemy, nieważne jest ile kto w niego zainwestuje. Te najładniejsze czasami najszybciej się psują. Wszyscy mamy podobną technologię i identyczne silniki, o pojemności 60 ccm. Ile taki motorower kosztuje? Coraz więcej. Coraz mniej jest też takich okazji, iż można taki motorek znaleźć u kogoś na wsi w szopie. Czasami to się jednak zdarza – dodaje.

Dużym wyzwaniem jest nie tylko przygotowanie sprzętu, ale też sama jazda. – Początkowo mieliśmy z tym pewne problemy. Teraz ruszając na rajd jesteśmy świetnie zorganizowani. Jeździmy po trzech, potem jest przerwa i tak dalej. Chodzi o to, aby samochody mogły nas bezpiecznie wymijać. „Chowamy” się na szosie, często zatrzymujemy, i cały czas się ubezpieczamy. Zawsze też mamy samochody techniczne ze sprzętem – opisuje M. Chlebowski. – Musimy tak robić, bo poruszamy się wolno. choćby jak jedziemy na maksa, to pomiary szybkości pokazują nam uśmiechnięte buźki – śmieje się S. Świstek.

Teraz przed Bzyk Raider największe wyzwanie w historii. – 1 czerwca ruszamy pod Monte Cassino. Wybraliśmy to miejsce, bo jest okrągła rocznica bitwy, a w naszej grupie są osoby, które mają rodzinne tradycje związane z tamtymi wydarzeniami. Jedzie nas piętnaście osób, bo nie wszyscy byli w stanie załatwić sobie wolne w pracy lub… w domu. Na miejscu musimy być 15 czerwca. Stres jest duży, ale jesteśmy dobrze przygotowani. Nad sprzętem pracujemy już od dłuższego czasu. Bierzemy tez namioty, bo nie wiemy, gdzie czasami przyjdzie nam spać – zapowiada J. Bauer.

– Logistycznie jesteśmy przygotowani dobrze, ale tak naprawdę nie wiemy czego możemy się spodziewać. To wielka wyprawa. Można powiedzieć, iż w pewnym sensie w nieznane. Dwa tysiące kilometrów przez kilka państw. Dziennie powinniśmy pokonywać ok. 200 kilometrów. Czasami może więcej, jak gdzieś pobłądzimy. A to nie jest wykluczone, ponieważ pojedziemy bocznymi drogami. Bo też po takich tylko się poruszamy. Alp jednak nie ominiemy. A pod górę może być ciężko, co pokazała nam już wyprawa do Karpacza. Jeszcze trudniej może być… z górki. Ale damy radę. Musimy dać radę! – kończy S. Świstek.

Idź do oryginalnego materiału